Pożegnanie z mięsem

Wbrew temu co pisarze SF, włącznie ze mną, próbują wciskać czytelnikom, Mars nie nadaje się do terraformowania i prawdopodobnie nigdy nie będzie się nadawał. Nie dlatego, że to niemożliwe, tylko zwyczajnie nieopłacalne. Nie nadaje się do tego żadna inna planeta ani żaden księżyc Układu Słonecznego. Jeśli kiedykolwiek osiągniemy poziom technologiczny, który to umożliwi, już od dawna będziemy mieli wiele lepszych pomysłów, jak wynieść się z Ziemi i rozplenić zarazę ludzkości po naszej galaktyce. Co najmniej po naszej galaktyce. I nie mam tu bynajmniej na myśli rozpleniania banalnego białka.


Jednym z najbardziej uniwersalnych i podstawowych pytań, które można zadać w każdej sytuacji, jest pytanie „Po co?”. No więc po co lecieć na Marsa? OK, odpowiedź na to pytanie jest łatwa, ale gorzej z pytaniem „Po co lecieć tam osobiście?”. Po co wysyłać na inną planetę 80 kg mięsa?


Jak się orientuję, historia wydobycia ropy naftowej i gazu nigdy nie opierała się na wykopaniu głębokiej studni i wysłaniu na dół śmiałków z wiaderkami i szlauchami. Zawsze robiliśmy to na tyle zdalnie, na ile pozwalała technologia. To jest zupełnie naturalne, że przy wydobywaniu takich np. gazów łupkowych pod ziemię zapuszczają się jedynie sterowane głowice, które ciągną za sobą kable. Na podobnej zasadzie nie ma specjalnego sensu wysyłanie dziś ludzi na dno oceanu. Konstrukcja batyskafu zdolnego zapewnić ludzkiemu organizmowi minimum warunków do przeżycia jest wielokrotnie droższa w produkcji i eksploatacji od bezzałogowego robota.


A skoro nie kwapimy się od zejścia 500 metrów pod grządki, albo nieco nawet głębiej pod wodę, to czemuż liczymy na to, że kiedyś odwiedzimy inną planetę? Dlaczego mamy takie ciśnienie na to, żeby odwiedzić osobiście Marsa? Nie ma tam powietrza ani zresztą prawie żadnej atmosfery, a dobowe skoki temperatur są zabójcze. Z tym potrafimy sobie poradzić lokalnie, tworząc habitat. Jednak z niską grawitacją nie potrafimy zrobić niczego.


Na Księżyc polecieliśmy… znaczy Amerykanie polecieli, żeby propagandowo i ekonomicznie zgnieść Związek Radziecki. I chwała im za to, bo dzięki temu np. mogę dziś pisać ten felieton. Gdyby nie Zimna Wojna, program Apollo (albo jego następca) ślimaczyłby się do dziś bez efektów. Bo owszem, człowiek jest najbardziej wszechstronnym automatem, ale jednocześnie najbardziej kłopotliwym w obsłudze. Wysyłanie go w kosmos ma jedynie wymiar propagandowy. Zresztą, co by miał robić pilot np. załogowej sondy Voyager, pomijając to, że umarłby sto razy z nudów? Jego zadanie na pokładzie polegałoby na gapieniu się w przyrządy i przerabianiu ton pożywienia na biomasę.


Wiele filmów i powieści SF opisuje losy astronautów wysyłanych gdzieś daleko. Przyczyna jest banalnie prosta: wyobraźcie sobie dwugodzinny film o bezzałogowej sondzie Voyager. W przypadku literatury jest jeszcze gorzej. Lemowskie opisy futurystycznych technologii byłyby nieznośne, gdyby w ich środku nie plątali się ludzie (tak, wiem, dla niektórych te opisy są nieznośne mimo to). Lem tworzył w czasach, gdy autonomia robotów była mocno ograniczona i sam opis komputera (mózgu elektronowego) mniejszego niż ciężarówka był dostatecznie imponujący. Jednak weźmy Accelerando Strossa. Mamy tam statek kosmiczny Wędrowny Cyrk, który jest wielkości puszki po coli. O ile można zrozumieć dlaczego w owej puszce są zamknięte zdigitalizowane umysły bohaterów, o tyle trudniej uzasadnić, czemu podróż spędzają na rozmowach, zamiast dolecieć do celu i tam się dopiero „odmrozić”. Otóż uzasadnienie jest proste – bez tego zabiegu nie byłoby jak opisać podróży. Dostajemy zatem opis Amiszów kosmosu odbywających swoją podróż, jakby jechali wozem przez prerię.


Wielu ludzi wyznaje pogląd, że dobra literatura to taka literatura, która opisuje kondycję współczesnego człowieka. Ten pogląd wydał mi się równie mądry, co twierdzenie, że dobre jedzenie musi zawierać paprykę. Po dłuższym zastanowieniu jestem skłonny przyznać im rację, ale nie dlatego, że inna literatura byłaby zła, tylko dlatego, że nie potrafimy jej napisać. Język literatury (i filmu) jest stworzony do opisywania ludzi. Wprawdzie np. w Gwiezdnych wojnach jest wiele scen, w których występują jedynie R2-D2 i C-3PO, a w Bajkach robotów bladawiec pojawia się tylko raz (o ile pamiętam), ale roboty tam są doskonale spersonifikowane. Opisujemy więc przyszłość językiem, który się do tego nie nadaje. Albo dokładniej – opisujemy taką przyszłość, na jakiej opisywanie pozwala nam język. Na podobnej zasadzie pierwsze samochody nazywano powozami bez konia, a moc silnika do dziś podajemy w koniach mechanicznych.


Nawet jeśli tego nie zauważamy, to już od dawna memy wzięły górę nad genami. Potępianie rasizmu (czyli różnego traktowania ludzi wedle fenotypów) trwa od lat. Zatem nie kolor skóry, lecz kolor myśli decyduje o tym, jak jesteś oceniany. Banałem jest stwierdzenie, że kolejnym krokiem będzie jednakowe traktowanie przez ekonomię ludzi i maszyn, bo to się dzieje przecież od dawna. Korporacja liczy zyski i jeśli azjatyckie dzieci szyją trampki, to tylko dlatego, że robią to taniej niż najtańszy automat. To nie będzie trwało wiecznie, bo chińskie fabryki coraz szybkiej się robotyzują, a to dopiero początek. Dylemat co zrobić z ludźmi „niepotrzebnymi” z punktu widzenia ekonomii stanie się jednym z większych problemów cywilizacyjnych całego świata już za kilkanaście lat.


Zatem żeby przetrwać, powinniśmy się adaptować? Trafnie opisał to Andrzej Zimniak w powieści Biały rój, gdzie ludzie, by przeżyć, muszą przejść szybszą ewolucję i zamienić się w coś nieprzypominającego Homo sapiens ani fizycznie, ani psychicznie. No i tu pojawia się pytanie, co to właściwie znaczy „przetrwać”? Kto przetrwa, jeśli zmienimy się nie do poznania? Żydzi przetrwali w Europie dwa tysiące lat dzięki systematycznej odmowie asymilacji. To nieprawda – przetrwała idea judaizmu, bo dla Żydów, nośników tej idei, znacznie korzystniej byłoby się całkowicie zasymilować z lokalnymi społecznościami. Skoro idea jest ważniejsza od ludzi, to znaczy, że mięso potrzebne jest jedynie jako nośnik idei. Logiczne, że mięso przestanie być potrzebne, gdy memy znajdą sobie lepsze „ciała”. Na początek, jak w Starości aksolotla Dukaja, może to być internet, gdzie zdigitalizowani ludzie przegrywają walkę z innymi bytami niematerialnymi i muszą się chronić w izolowanych mechach.


Pożegnanie z mięsem będzie też pożegnaniem z ludźmi, bo nawet najlepsza emulacja biologicznego mózgu nie wystarcza – ludzie to stała interakcja umysłu i ciała. Dokładne cyfrowe emulowanie umysłu bez ciała, nawet przy założeniu że to możliwe, miałoby tyle sensu, co słanie 80 kg mięsa na inną planetę. Czy zatem przyszłością ludzkości są ludzie? Nie. Pora spojrzeć prawdzie w oczy. Jesteśmy stałocieplnymi zwierzętami dostosowanymi do życia w warunkach określonych bardzo wąskim zakresem parametrów. Nie ma dla nas miejsca poza tą planetą ani poza tymi czasami.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on January 10, 2016 13:05
No comments have been added yet.


Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.