Przejął dług rodziców, ale - zdaniem banku - spłaca go zbyt wolno. Co robić?
Takich spraw mam zawsze na biurku sporo. Klient tkwi po uszy w długach, a bank nie chce pomóc. To oczywiście obraz przedstawiany przez klienta, bo od strony banku to wygląda zwykle tak, że klient, oprócz tego, że jest w długach, to jeszcze schował głowę w piasek i coś kombinuje, więc mimo najlepszych chęci nie da się nic zrobić. Dzięki specjalnym ścieżkom, które przez lata wydeptałem w bankach przynajmniej czasami udaje mi się pomóc. Przeważnie wszystko dzieje się poza blaskiem blogowych fleszy. Jedynie od czasu do czasu opisuję publicznie efekty swoich batalii z bankowcami, żebyście wiedzieli, że choć coraz rzadziej odpowiadam na mejle (bo jest ich coraz więcej), to wciąż działam i pomagam. Dziś opiszę sprawę klienta banku X, pana Jana (imię zmienione). Ponieważ - jak wszystko wskazuje - negocjacje są na ostatniej prostej, nie podaję w którym banku się wydarzyła cała sytuacja, żeby nie popsuć.
Dziesięć lat temu mama pana Jana poprosiła go o pomoc w związku z trudną sytuacją finansową. Mama miała duży kredyt hipoteczny zawarty na bardzo niekorzystnych warunkach (franki, wysoka marża i co tam jeszcze chcecie). Mój czytelnik wziął drugi kredyt, żeby poratować rodziców (250.000 zł). Część zadłużenia rodziców udało się więc spłacić, a resztę pan Jan poręczył. Niestety, jego tata stał się ofiarą wypadku w pracy i sytuacja finansowa rodziców pana Jana się załamała (nie miał polisy na życie, która odzwierciedlałaby wartość zadłużenia - to błąd), przestali spłacać raty. Mój czytelnik mieszkał wtedy za granicą, więc nie o wszystkich problemach wiedział. Dowiedział się w 2012 r., kiedy przyszedł komornik. zarekwirował mu pensję, samochód i ruchomości. Mój czytelnik ma żonę, która nie pracuje oraz dziecko. Twierdzi, że tak za bardzo nie miał z czego żyć, zapożyczył się u wszystkich znajomych, ale mimo wszystko podjął walkę, żeby nie pójść na dno. I zdobył pieniądze, żeby podpisać ugodę z bankiem. 17.000 zł miał spłacić od razu, a potem 1100 zł miesięcznie.
"Udało się, wspólnie z rodzicami, spłacać wymagane przez bank raty oraz po kolei likwidować wszystkie moje zobowiązania. Po 24 miesiącach trwania ugody człowiek, który prowadził moją sprawę z ramienia banku, przestał tam pracować. Pod koniec października zeszłego roku zadzwoniłem do banku i ustaliłem, ze wciąż będę płacił wymaganą ratę i wyczyścimy hipotekę"
W banku jednak coś się zmieniło. Latem bieżącego roku nakazał on egzekucję zobowiązania. Miesięczne dochody pana Jana to 2700 zł, więc trudno byłoby płacić więcej, niż do tej pory. Choć wiadomo, że w tym tempie nie spłaci szybko długu. I zapewne dlatego bank, zaraz po zmianie "opiekuna" długu, zmienił politykę i zaczął dążyć do licytacji nieruchomości rodziców, będącej przedmiotem zastawu (wartość długu rodziców do spłaty - 500.000 zł). Bankowcy musieli dojść do wniosku, że nawet jeśli nie odzyskają wszystkich pieniędzy, to i tak dość szybko dostaną większą część tego, co jest im winny dłużnik (a co dziś spłaca bardzo wolno). Bankowców miał prawo też zdenerwować fakt, że partnerka pana Jana nie pracuje, chociaż w sytuacji finansowej, w której znajduje się rodzina, byłoby to wskazane. Wyobraźcie sobie sytuację, w której pożyczacie komuś większą sumkę, ten ktoś mówi, że nie ma z czego oddać, bo mało zarabia (i tak jest rzeczywiście), ale zarazem widzicie jego żonę spacerującą z dzieckiem i jedzącą lody. Inna sprawa, że nie wiem czy np. dziecko nie choruje, albo czy żona pana Jana (mała miejscowość na Pomorzu) mogłaby znaleźć na tyle dobrą pracę, żeby pokryłaby koszty opieki nad dzieckiem i jeszcze coś by zostało.
"Chciałem żyć normalnie, pomagać ludziom okazuję się, że nie będę mógł wykonywać swojej pracy, bo stracę wszystko. W lokalnym środowisku jestem znanym społecznym działaczem. Bank ma chyba zmowę z komornikiem, nie chcą mnie słuchać. Zależy im na doprowadzeniu do licytacji i sprzedaży domu za jak najniższą kwotę. Zostanę bez niczego z kupą długów. Chcę się rozliczyć uczciwie, ale bank nie chce. Liczę na to, że znajdzie się ktoś, kto kupi dom moich rodziców i pomoże mi żyć normalnie".
Pan Jan zaproponował bankowi spłatę kolejnej porcji długu rodziców (22.000 zł) i podniesienie miesięcznej raty do 2000 zł (oddawaliby część emerytur), byle tylko nie stracić domu i nie zostać z długami (gdyby chodziło o spadek, można byłoby go odrzucić albo przejąć tylko z dobrodziejstwem inwentarza, a tak... kiszka). Bankowcy kręcili nosem, bo niby skąd nagle u człowieka, który ma 2700 zł pensji, miałaby się znaleźć kasa na podwyższenie miesięcznej spłaty z 1100 zł do 2000 zł? Ostatecznie jednak, po tym jak udzieliłem klientowi wsparcia, bankowcy dali klientowi jeszcze jedną szansę. W końcu kredyt jakoś-tam jest spłacany i dopóki klient ma dobrą wolę, to bank nie musi się spieszyć z egzekucją, która mogłaby oznaczać pogrążenie człowieka w długach, wyrzucenie na bruk jego rodziców, a kto wie, czy przy okazji nie spadłyby jego dochody i zdolność spłaty reszty długów.
Nie wiem czy ta sytuacja zakończy się happy endem, ale kryzys chwilowo jest zażegnany. Bank dał się namówić na nowe warunki spłaty. Ale na długą metę boję się, że kiedyś znowu może przyjść po nieruchomość. Jeśli macie pomysł na rozwiązanie tego węzła gordyjskiego - piszcie, spróbuję znaleźć rozwiązanie i pomóc wprowadzić je w życie. Mnie przychodzi do głowy tylko sprzedaż nieruchomości rodziców, oddanie pieniędzy bankowi w zamian za umorzenie większości pozostałego po całej operacji długu pana Jana. Ale to oznaczałoby wyprowadzkę rodziców, od których niewypłacalności zaczęła się cała sprawa (pytanie czy bank nie popełnił jakichś błędów, nie dopuścił się missellingu, oferując ogromny kredyt starszym ludziom). No i starych drzew się nie przesadza...
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

