Jestem selfem

Bodajże od 2011 roku Amazon oferuje self-publisherom program Kindle Direct Publishing. Z nieznanych względów mogą z niego korzystać tylko autorzy piszący we wskazanych językach. Z początku wyglądało na to, że Amazon wybrał języki tych krajów, w których miał oddziały, ale potem dołożył np. języki skandynawskie, chociaż nigdzie w Skandynawii oddział nie powstał. Próba ograniczenia liczby publikowanych e-booków nie jest wyjaśnieniem, gdyż Bezos staje na głowie, by ci uprzywilejowani autorzy zamieszczali ich jak najwięcej. Takoż kontrola zakazanych treści, np. pornograficznych, bo do tego wystarczy uruchomić odpowiedni program. Nawet nie tyle uruchomić, co obecnie wyłapujący „nielegalne” e-booki, nakierować na wyłapywanie pornografii, której akurat nie brakuje. A od strony technicznej nie ma przecież znaczenia, czy dopuszczonych języków jest dziesięć czy sto, zwłaszcza że za przygotowanie e-booka w stu procentach odpowiada autor.

Mimo powyższego ograniczenia udawało się zamieszczać książki w tych niemile widzianych językach, w tym po polsku. Amazon normalnie je sprzedawał i rzetelnie się rozliczał. Ostatnio jednak sytuacja się pogorszyła. Nowe pozycje były praktycznie od razu kasowane, a skasowanych nie udawało się przywrócić (z czym wcześniej nie było problemu). Nie zdziwiłem się więc zbytnio, kiedy w zeszłym tygodniu wyleciałem z Amazonu z hukiem, skasował wszystkie moje książki. Moje i tłumaczonych przeze mnie autorów, czyli Hjalmara Söderberga i Johanny Nilsson. Söderberg pewnie by się zmartwił, bo nigdy groszem nie śmierdział, ale już nie żyje i ma w dupie. Za to Johanna naprawdę się tą akcją przejęła. Ja zresztą też, bo ładnych parę złotych z tego było, a teraz bez dodatkowej roboty budżet mi się nie domknie, gdyż stawki za tłumaczenia stoją w miejscu, a haracz na piramidę finansową, zwaną nie wiadomo dlaczego ubezpieczeniem emerytalnym, ciągle rośnie. W ramach szukania dodatkowej roboty ponownie oferuję swoje usługi redaktorskie. Ponieważ jednak płatność ZUS-u wypada w najbliższych dniach, musiałem zastosować środki nadzwyczajne:

Skoro Amazon się ze mną pożegnał, zacząłem patrzeć, jakie inne możliwości ma polski self-publisher. Bo ja przecież po części jestem selfem, mimo bzdur opowiadanych przez Grzebułę, że self-publishingu nienawidzę. Walczę z grafomanią, a nie z formą publikacji. Pierwsze, co zrobiłem, to zmodyfikowałem dział Kup pan książkę. Można tam teraz nabyć e-booki, które wcześniej były dostępne tylko w Amazonie, czyli „Między prawem a sprawiedliwością” i „Czarną wdowę”. Z kolei powieści tłumaczone przeze mnie ze szwedzkiego można nie tylko dostać w ramach gratisu, lecz także kupić (w niskiej cenie, 5 zł za e-booka, a te, które są w formie papierowej, za 10 zł).

Potem wyszedłem na zewnątrz. Rozpoczynając przygodę z Amazonem, próbowałem działać też równolegle na polskim rynku, ale szybko sobie odpuściłem. Polskie platformy zabierały zwykle 50% prowizji (Amazon 30%). Bo podatki są wysokie, jak wyjaśniała jedna z nich. Himalaje też są wysokie, a jeszcze żaden zdzierca nie tłumaczył się, że zdziera z tego właśnie powodu. Żeby miały jeszcze z czego zabierać, ale sprzedaż była zwykle znikoma albo żadna. Do tego dochodziły skomplikowane, nieprzejrzyste procedury i szwankująca technika. Np. żeby założyć konto w Virtualo, spędziłem ze trzy dni na intensywnej wymianie maili z pomocą techniczną, która nie potrafiła dojść do tego, dlaczego konta nie da się założyć. A kiedy w końcu doszli, to odrzucili moje pliki jako niespełniające norm. W Amazonie bez problemu z tych samych plików dało się zrobić e-booka.

Nie miałem więc dobrych doświadczeń i, szczerze powiedziawszy, nie miałem też większej nadziei, że coś się poprawiło. I rzeczywiście. W RW2010 wciąż obowiązuje wymóg, że książka nie może kosztować więcej niż 10 zł. Jest to obraźliwe dla pisarza, wyceniać jego pracę nad 300-stronicową powieścią na maksymalnie 10 zł. Do tego nadal nie można swobodnie rozporządzać swoimi książkami: żeby wycofać którąś z oferty, zamiast – jak wszędzie – zrobić to z poziomu panelu, trzeba pisać do admina i się prosić, żeby zdjął. Rozwiązanie unikalne na skalę światową. Nie bardzo wiadomo, czemu tego rodzaju utrudnienie ma służyć, skoro serwis nie ma prawa odrzucić żądania autora, by wycofał jego książkę. A jest to maksymalnie wkurwiające, kiedy człowiek najpierw pół godziny szuka w panelu przycisku „usuń”, przyjmując za oczywiste, że gdzieś taki musi być, a potem przebija się przez instrukcje, by dowiedzieć się, że każą mu napisać zbędnego maila.

Jeszcze mniej do współpracy z RW2010 zachęca to, że zrezygnował z niej Aleksander Sowa. Sowa jest grafomanem, ale grafomanem będącym absolutnym geniuszem, jeśli chodzi o umiejętność sprzedawania swoich utworów. Jeśli skądś można wycisnąć parę groszy za książki, to Sowa tam jest. I to dosłownie parę groszy. Sowa nie patrzy, czy warta skórka za wyprawkę, nie rozważa, czy jest sens pakować się do księgarni, w której zejdą dwa egzemplarze na kwartał. Pakuje się zgodnie z zasadą „ziarnko do ziarnka”. A zatem jeśli Sowa skądś ucieka, to jest to taki sam sygnał, jak opuszczenie okrętu przez szczura.

Idźmy dalej. Virtualo nie tylko się nie poprawiło, lecz właśnie zlikwidowało self-publishing. Można się do niego dostać jedynie przez E-bookowo, czyli przez grafomański rynsztok, zwany dla niepoznaki wydawnictwem. Wydaje.pl albo bankrutuje, albo poprawia sobie wyniki finansowe, nie płacąc autorom.

Jednym słowem Polska. Trzema słowami: syf, kiła i mogiła. Bartosz Adamiak postawił trafną diagnozę, że self-publishing w Polsce nie istnieje. Taki klasyczny. Bo czym się taki klasyczny charakteryzuje? Przede wszystkim autor nastawia się bardziej na e-booki, nawet jeśli ma wersję papierową, to jest ona mniej znaczącym dodatkiem (niemieccy self-publisherzy z Amazonu podają, że na 10 e-booków sprzedają jeden egzemplarz papierowy). Drugim wyróżnikiem jest kanał dystrybucji: platforma sprzedająca publikacje self-publisherów*. Z naciskiem na „sprzedająca”. W Polsce za to dominuje model platformy „umożliwiającej publikację”. O kant dupy taki model, bo miejsc w internecie, gdzie można zamieścić utwór, którego nikt nie będzie czytał ani kupował, nie brakuje i nie trzeba w tym celu tworzyć specjalnych platform. Sztuka polega na tym, by przyciągnąć kupujących, a tego najwyraźniej w Polsce nikt nie potrafi.

*Wziąwszy pod uwagę te dwa elementy, uznawanie za self-publisherów autorów, którzy po prostu prowadzą klasyczne wydawnictwa, tyle że jednoosobowe i z ofertą wyłącznie własnych książek, będzie niezasadne. Tak samo jak vanitowców, którzy z pomocą szemranych firemek zwyczajnie imitują tradycyjny model wydawniczy.

Autorem wykorzystanego zdjęcia jest Piotr Ciuchta.

PS. Proszę nie zamieszczać komentarzy anonimowo, mogą zostać skasowane, bo blog jest atakowany przez osobę najwyraźniej niezrównoważoną psychicznie, ale potrafiącą sprawnie pisać różnymi stylami.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 06, 2015 00:30
No comments have been added yet.


Paweł Pollak's Blog

Paweł Pollak
Paweł Pollak isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Paweł Pollak's blog with rss.