Donos
Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedy ja studiowałem, to sesja wyglądała mniej więcej tak jak wyprawa do Mordoru. Egzamin był naprawdę sporym stresem poprzedzonym nerwowym tygodniem wcześniej. Wyglądało to tak, że zamiast odpoczywać lub robić cokolwiek, zakuwaliśmy na wszelki wypadek i siwieliśmy, choć niby to wszystko już mieliśmy w głowach. Dziś chyba jest podobnie. Patrząc w boku, to jeśli umiesz, to żaden problem, bo prawdopodobnie zdasz, ale stres jest i tak. A jeśli zdarzy się poprawka, to przechodzić to samo ponownie to łagodniejsza forma przechodzenia niewinnego człowieka przez proces sądowy, gdzie na końcu zostanie oczyszczony z zarzutów i dostanie zwrot kosztów dojazdu na rozprawy drugą klasą PKP. Czyli jakby sukces, bo udowodniłeś swoją niewinność, ale… to jednak był kawałek zrąbanego życia, którego już nie masz.
Piszę zainspirowany sprawą pewnej studentki, która doniosła na swoich kolegów, że ci ściągali na egzaminie. Efektem tego ich zaliczenie zostało unieważnione i muszą zaliczać ustnie. Tu link do tematu. Z jednej strony nie lubię donosicieli, z drugiej wolałbym być operowany przez chirurga, który nie ściągał na egzaminie. Gdzie jest więc złoty środek? Moim zdaniem w przypadku egzaminu jest to bardzo proste i nazywa się on „złapany na gorącym uczynku”. Jeśli więc zaliczyłeś egzamin, to nikt po miesiącu, roku, dziesięciu latach nie powinien móc podważyć wyniku. Albo inaczej: w społeczeństwie obywatelskim donos nie powinien istnieć.
Donos. Przeżyłem to w praktyce, kiedy próbowałem przebudowywać dom, a sąsiedzi pisali kolejne donosy, żeby wstrzymać prace. Donosy były kolejno oddalane jako niezasadne, bo i sąsiedzi-donosiciele pisali je z pełną świadomością tego, że są niezasadne. Chodziło jedynie o opóźnienie prac. W końcu wyszło na moje, z automatu, ale zajęło to trzy lata mieszkania w prowizorce rozbebeszonego domu. Przy czym wszystko odbyło się zgodnie z prawem i mogę mieć satysfakcję moralną i wyłącznie moralną. Koszty przeciągniętego na lata remontu poniosłem oczywiście ja.
Wracając do sprawy, już sama konieczność ponownego zdawania egzaminu jest karą, nawet jeśli ktoś jest przygotowany. Nie wiem, jak było w tym przypadku, czy rzeczywiście ściągali, czy tylko podpadli tej konkretnej dziewczynie i ona postanowiła ich „ukarać”. Nie wiem, nie znam sprawy. Piszę o zagadnieniu czysto teoretycznie i generalizując. Nie chcę tu szafować oklepanym pojęciem przyzwoitości, bo od jakiegoś czasu każdy rozumie je inaczej, czasem nawet bardzo inaczej. Jest jednak coś ponad tą niejasną przyzwoitością – zasada domniemania niewinności.
Gdzieś się nam ostatnio ta oczywista zasada zagubiła. Obserwuję powolne dziczenie obyczajów powodowane przyspieszeniem wymiany informacji i anonimowością w sieci. Wyrok na kogokolwiek może być wydany przez media zanim oskarżony zdąży powiedzieć choć słowo na swoją obronę. Mentalnie to jest średniowiecze – zagryźć, zanim się odpysknie. Nie ważne, winien czy nie, ważne, że jest ofiara do rozszarpania. Domniemanie niewinności gdzieś się rozmywa, a zastępuje je domniemanie winy. To głęboko barbarzyńska zasada, ale jakże pociągająca w rzeczywistości korytarzowej, do której przecież przygotowują studia (głównie ekonomiczne).
Dawno wymyślona instytucja „niezawisłego” sądu, choć niedoskonała, ma jednak ogromną zaletę – przegrany ponosi koszty procesu. W wersji idealnej, ponosi je proporcjonalnie do jego stanu posiadania. To hamuje np. pieniaczy uprzykszających innym życie dla zasady. Pamiętam sprawę emeryta, który pod byle pretekstem seriami pozywał do sądu ochroniarzy w okolicznych sklepach i nie kosztowało go to nic ponad czas, którego przecież miał w nadmiarze. Sprawy seryjnie przegrywał.
A jak to się ma do wspomnianego przypadku? Załóżmy, że owi studenci nie ściągali i zdadzą egzamin ustny śpiewająco, czym potwierdzą swoją wiedzę. Wówczas donosicielka powinna chyba odpowiedzieć za pomówienie, prawda? Logiczne? Sprawiedliwe? Powinna np. odpracować społecznie szkody moralne, które wyrządziła. Czy tak będzie? Wątpię.
Rafał Kosik's Blog
- Rafał Kosik's profile
- 194 followers
