Czy oddasz pięć lat swojego życia, żeby spełnić jedno swoje marzenie?
“Jest późno w nocy i zaczynasz szukać czegoś do oglądania na Netfliksie. Rzucasz okiem na kilka tytułów, czytasz nawet kilka recenzji, ale ciągle nie możesz się na nic zdecydować. Klikasz. I klikasz. I nagle jesteś zbyt zmęczony, aby cokolwiek obejrzeć. Więc godzisz się z porażką i idziesz spać”.
Ta scena to według Pete’a Davisa charakterystyka całego naszego pokolenia. Pyzaty 20-kilkulatek o spojrzeniu mopsa wyznał to, kończąc naukę na wydziale prawa uniwersytetu Harvarda. Stojąc przed swoimi koleżankami i kolegami z roku.
Pokolenia, które nie może się skupić tak naprawdę na niczym. Które cały czas jest niepewne. Świata, własnych wartości, miłości. Mając na karku 20 lat. 30 lat. 40 lat (pierwszy rozwód, drugi rozwód, rozgoryczenie, żółć). Które nie potrafi przywiązać się do niczego ani nikogo na stałe. Życie jest tu kroczeniem korytarzem między mnóstwem drzwi. Każde z nich oznacza jakieś możliwości. Lecz mijamy je. Otwieramy na moment. I idziemy szukać dalej.
Utknięcie w którymś pokoju jest przerażające. Bo przecież jest tyle innych. Ale równie przerażające jest utknięcie w korytarzu. Nie potrafimy się zaangażować, tak samo jak nie potrafimy wybrać filmu na wieczór. Bo wszystko co najlepsze już widzieliśmy.
Miałem nadzieje i marzenia, mam browara i Facebooka
Dzieciństwo i młodość jest stanem, w którym króluje potencjalność. Możesz stać się piłkarzem jak Robert Lewadowski, możesz stać się słynną aktorką jak Joanna Kulig, możesz być bogaty, możesz wszystko.
Później zaczynamy się przejmować. Z roku na rok boimy się coraz większej ilości rzeczy.
Że nie skończymy szkoły. Że nie znajdziemy dobrej pracy. Dobrego partnera. Ten strach schodzi coraz niżej. Do coraz drobniejszych rzeczy. Że seks już nie ten. Że facetowi przestało zależeć. Że samochód coś szarpie na jałowym. Że ktoś się wepchnął przed nami na światłach. Że kobieta w sklepie była nieuprzejma.
Setki dram, małych i większych, tworzą obraz człowieka, który nieustająco się czegoś boi. Że popełni jakiś błąd. A później, nie wiadomo kiedy, potencjalność się kończy i okazuje się, że większość ludzi może bardzo niewiele. Może oglądać tego Lewandowskiego w telewizji i mówić “Ja bym lepiej zagrał”, albo patrzeć na tę Kulig na ekranie i komentować “Tłusta taka, co ludzie w niej widzą?” Jak ktoś nienawidzi, że innym się udało, to całą swoją energię poświęca na nienawiść. I na nic innego już jej nie zostaje.
Świat jest brutalnym miejscem, które wygina nas i miażdży. Nie każdy robi to co w życiu chce i nie każdy dostanie od życia to co chce.
Jeśli nasze życie jest jak bar, to na niektórych czeka tylko tanie piwo.
Jeśli nasze życie to jezioro, to w miarę upływu czasu porasta ono glonami. Zaczyna śmierdzieć. Czuć tam zapach, jak w miejskim autobusie bez klimy przy 35 stopniach. W końcu to co żywe – pozbawione tlenu zdycha.
Ale marzenia dają nam nowe jeziora. Dają nam oddech.
Marzenie może być banalne. Ale ma być twoje
Wszyscy żyjemy w świecie insta lie, gdzie nic nie jest tym czym się wydaje być. Laska wstaje rano, robi makijaż i kładzie się znów do łóżka, aby strzelić sobie fotkę jak wygląda po przebudzeniu. I wrzucić ją do społecznościówek.
Każdy chce być piękniejszy niż w rzeczywistości, lepszy niż w rzeczywistości i robić bardziej ciekawe rzeczy niż w rzeczywistości.
Targowisko próżności w którym o jakości twojego życia decydują twoje zdjęcia. Sztuczny świat, pełen smutnych ludzi.
Nie ma tam nic własnego. Wszystko jest zaś na pokaz. W ten sposób ludzie boją się przyznać co naprawdę lubią. Żyją życiem innych. Żyją tym co najlepiej wygląda w sieci i budzi największy podziw.
Marzenia są zaś czymś autentycznym. Zazwyczaj nie znamy marzeń innych ludzi, bo są one kwestią indywidualną. Naszą, prywatną. Często wstydliwą. Ta potrzeba musi z nas wypływać, gdzieś z wnętrza.
Mój dobry przyjaciel ma ośmioletnią córkę. I jego marzeniem jest, aby zapewnić jej możliwie najlepszą edukację i patrzeć jak dorasta na pewną siebie, mądrą kobietę. Dlatego miesiąc w miesiąc płaci kilka kilo kaszanki i sporo plastrów bekonu za jej szkołę. Mimo, że to boli i to bardzo.
To piękne marzenie. Podoba mi się.
Marzenia dla mnie wiążą się z jakimś wewnętrznym spokojem. Ze zrozumieniem kim jestem, czego pragnę, co jest dla mnie ważne. Z akceptacją przerażającej odpowiedzialności za moje życie.
Wiem już, że im większa niepewność w naszym życiu, tym większa potrzeba łapania chwilowej przyjemności. Udowadniania sobie czegoś. Stąd się biorą sytuacje, kiedy facet szuka spokoju w domu i ognia na mieście. I żadna ilość kobiet nie jest w stanie zaspokoić głodu, który ma wewnątrz.
Film fanasy dla kobiet? Wilkołaki dmuchają się z wampirami. Film fanasy dla mężczyzn? Klip z kartoflanego hip – hopu kobiety, bardziej rozebrane niż ubrane, wypinają pośladki. Mężczyźni siedzą w Porsche albo w Ferrari, które to auto ma im zapewnić dostęp do tych zgrabnych kobiet się wypinających.
Jak to śpiewa? Malik Montana:
Przyszedłem sam, zabrałem dwie
Wychodzimy we troje do nowego AMG
Przyszedłem sam, zabrałem dwie
Wychodzimy we troje, w samochodzie robię je
Na podłodze robię je
Na kanapie robię je
Wkładaj go do buzi zanim roztopi się
To nie moje marzenia.
Ja już wiem, że te kobiety uprawiają komedię, w której grają pożądanie w której grają podniecenie. W której krzyczą: “Ależ ty masz wielkiego!”. A skoro wiem, to nie chcę w tym brać udziału.
Czekając na cud
W miarę upływu lat ludzie zaczynają szukać skrótów. Schudnij 10 kilo w 10 dni. Zarób milion w tydzień. Poderwij ją/jego używając trzech prostych ruchów (w przypadku faceta będzie to trzykrotne pociągnięcie za jedną dźwignię). I moje ulubione: wygram w Lotto i wtedy się zacznie. Cztery miliony. Osiem milionów. Dwanaście. Wtedy będą samochody i podróże. Wtedy pójdę do mojego szefa i powiem mu, że jest głupim chujem. Zawsze wtedy pytam ludzi, czy grają. Dziewięć na dziesięć osób odpowiada, że nie…
A czasami ktoś wyjątkowo zdesperowany robi tak, jak Belle Gibson.
Gibson to niezwykle atrakcyjna 20-kilkuletnia blogerka z Australii. Napisała na swoim blogu „Whole Pantry” że kiedy miała 20 lat stwierdzono u niej raka mózgu. Miała umrzeć. Że leczenie nic nie pomagało. Nowotwór zaatakował trzustkę oraz wątrobę. Że zrezygnowała z tradycyjnego leczenia i opracowała dietę, która ją całkowicie wyleczyła.
[image error]
Napisała książkę kucharską, którą kupowały osoby chore na raka. Dużo egzemplarzy. Ludzie jej przekazywali pieniądze za pośrednictwem aplikacji na komórki. Dużo pieniędzy. Kasa miała iść na cele charytatywne, w tym na pomoc dla chłopca chorego na nieuleczalnego raka mózgu.
Pokazywała swoje życie na Insta. Ludzie szaleli na jej punkcie. Bo młoda. Bo ładna. Bo zdolna. Zapraszały ją media. Była sławna i popularna. Do momentu, aż jedna z gazet dotarła do jej koleżanek ze szkoły, które stwierdziły, że Gibson nigdy nie miała raka. A później wyszło, że z 410 tys. dolarów które zarobiła na sprzedaży książki na cele charytatywne poszło tylko 10 tysięcy. Gibson wydawała pieniądze na podróże na Bali. Na leasing luksusowego sportowego auta. Na ubrania.
Marzenia są fajne. Ale marzeniami jest jak z zakupami w sklepie mięsnym za komuny.
Dla każdego były tylko puste haki i gruba wredna sprzedawczyni.
Za czymkolwiek co nadawało się do jedzenia trzeba było już długo postać.
Ktoś patrzy na mnie i myśli: “Dobrze ma, jebany. Chuj mu w dupę, skurwielowi”. Tak, dobrze mi. Ale ludzie którzy na mnie patrzą teraz, widzą tylko stan na dziś.
Nie widzą drogi, którą przeszedłem. Która zaczęła się od ławki pod blokiem 20 lat temu. Od pierwszej wódki pitej z kumplami na ogródkach działkowych.
Czy ktoś poświęci 20 lat aby być na moim miejscu? Jakoś kurwa nie sądzę. Jestem atencyjną dziwką, przez większość czasu myślą zdecydowanie za dużo o rzeczach których i tak nie zrozumiem, popełniając każdy możliwy błąd o których mówiłem sobie, że już ich więcej nie popełnię.
Choć wiem, wiem ta pyta do kolan kusi.
Czy poświęcisz pięć lat swojego życia, aby spełnić jakieś swoje marzenie?
A rok?
Bo nie ma drogi na skróty.
Co jeśli nie zdążysz?
Piszę te słowa siedząc w lobby hotelu w Chicago, gdzie kiedyś zaczynała się route 66, a kończyła w Kalifornii w Los Angeles. Siedzę tutaj bo chcę zrealizować jedno z marzeń mojego życia. Przejadę samochodem z Chicago do Nowego Orleanu. Zobaczę miasto, które jest moim marzeniem. Zwiedzę południe.
I ja rozumiem, że można nie rajcować się podróżami a taki Immanuel Kant to nawet całe życie spędził w Królewcu (za wyjątkiem jednego wypadu do Gołdapi) a nikt nie może powiedzieć, że nie miał bogatego życia wewnętrznego.
I laski go chciały tak, jak chcą gościa który na wiejską dyskotekę podjeżdża Audi tt w gazie.
(Jadę Audi w el pe dżi,
Jestem panem każdej wsi,
Jest Mariola, jest Teresa,
Więc jedziemy pod GS-a,)
Ale ja chcę to zrobić od kilkunastu lat. Od kiedy oglądałem w telewizji Północ Południe oraz Przeminęło z wiatrem. Kiedy oglądałem True Blood. Kiedy czytałem Amerykańskich Bogów.
Zawsze to odkładałem.
Bo przecież zdążę.
A co jeśli nie?
Patrzę na zdjęcie mojego dziadka Mańka, który kpiąco uśmiecha się do mnie z brązowej fotografii. Miał o ponad 20 lat młodszą żonę. Miał przed II wojną światową samochód, choć wtedy takie rzeczy chyba nazywano automobilami. Automobil czy samochód, niewiele osób miało coś takiego w tamtych czasach. A on chciał, więc miał.
Moje pierwsze wspomnienie z nim związane pochodzi z czasów, kiedy miałem pięć czy sześć lat i dźgałem go dziecinną szabelką przez szparę w drzwiach, kiedy siedział na sedesie. Musiał być ostro poirytowany zachowaniem gówniarza, bo mi tę szablę połamał, co zresztą opisałem w Pokoleniu Ikea, czyli swojej pierwszej książce.
Za ten gest babcia Lodzia obraziła się na niego na kilka dni.
Jakie były marzenia Mańka? Nie wiem. Pamiętam jednak jego radość, gdy dostał encyklopedię PWN (taki papierowy, mocno uproszczony google). Dla niego, człowieka już wtedy ostro po 70 – tce czytanie zapisanych tam haseł była możliwością podróży do innego świata.
Zmarł mając 85 lat.
Patrzę na zdjęcie mojego ojca Tadeusza. Długie włosy. Obok stoi moja matka w kwiecistej sukience. Jest bardzo słoneczny dzień, zdjęcie jest trochę za bardzo naświetlone. Są bardzo młodzi. Mają po 20-kilka lat. Uśmiechają się do siebie. Planują. Nie ma mnie jeszcze na świecie.
Jakie były jego marzenia? Wiem tyle, że na starość chciał przeprowadzić się nad morze. I patrzeć na fale, kiedy będzie powoli umierał, mając moją matkę przy boku.
Zrobił to.
Umarł mając lat 70.
Kiedy ja umrę nikt nie będzie ich już pamiętał.
Nasze życie jest proste.
Przedszkole.
Podstawówka.
Liceum.
Pierwsza miłość.
Matura.
Studia.
Pierwsza praca.
Małżeństwo.
Dziecko.
Dziecko dorasta i wyprowadza się.
Starość.
Śmierć.
A gdzieś w międzyczasie jesteśmy my. Ludzie umierają. Za rok. Za pięć. Za 20. I mało kogo to obchodzi.
W życiu przez ostatnie 20 lat nauczyłem się kilku rzeczy. Że wszystko czego się bałem, te czarne scenariusze, które przewidywałem, w większości przypadków się nie zrealizowały. Martwiłem się bez sensu na zapas. Wydarzyło się za to dużo chujowych rzeczy, których przewidzieć nie byłem w stanie.
Nauczyłem się, że gdy ktoś mnie pyta co to znaczy być dorosłym, to odpowiadam, że to stan, kiedy nie muszę już nikomu nic udowadniać. Nie muszę robić wrażenia. Nie muszę być podziwiany.
Nauczyłem się wreszcie, że trzeba żyć, a nie zrzędzić, że nie mogę. Że jestem za stary, za biedny, za głupi, zbyt nieśmiały, etc. Po prostu wzruszam ramionami i robię swoje.
Ja nie spełnię waszych marzeń. Ale próbuję spełnić swoje.
[image error]
Photo by Gabriel Matula on Unsplash
Piotr C.'s Blog
- Piotr C.'s profile
- 34 followers
