Jak odbudować zjebany związek? Część 1.
43-letnia kobieta nie była piękna i nie była brzydka. Urodę miała przeciętną. Nie miała obnażonych piersi, ani nóg. Ubrana była średnio i po prostu stała na środku szpitalnego oddziału ratunkowego. Cichym głosem błagała lekarza o lekarkę kobietę.
Kiedy on protekcjonalnym tonem usiłował jej tłumaczyć, że jest dobrym specjalistą, że zna się na swoim fachu, że wszystko już w swoim życiu widział (no może nie wszystko, ale z całą pewnością na tyle dużo, że żadna wódka nie jest już w stanie tych wspomnień wymazać, więc na nie zobojętniał) ona się rozpłakała.
Łzy spływały jej po twarzy wąskimi strużkami, robiąc z jej twarzy maskę clowna.
Lekarz, jak każdy mężczyzna, nie był w stanie poradzić sobie z płaczącą kobietą. Poddał się. Kwadrans później, już w gabinecie, kobieta, ciągle płacząc, wyjaśniła lekarce co się stało: mąż wkurwił się, że ona przepierdala jego pensję na jakieś pierdoły. Tego dnia kupiła świece w Home&You. Były piękne. Kręcone. Zaczęli się o nie kłócić i on głosem pełnym furii kazał jej wsadzić sobie te świeczki w dupę. A ona go posłuchała. I teraz prosiła lekarkę, aby je wyjąć.
Nie, nie żartuję.
Tak, to prawda.
Ja naprawdę dużo rozumiem, a czasami nawet jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego coś się stało. Ale w tym przypadku chuj mnie strzelił. Dlaczego ona wsadziła te świece w tyłek sobie zamiast jemu? Co ją doprowadziło do tego momentu? Kiedyś była przecież młoda. Ładna. Umawiała się z wieloma facetami, którzy jej pożądali. Marzyli o niej. Ktoś pamięta jej zapach. Smak jej ust. Komuś kojarzy się ona z jakąś piosenką.
Później przyszła mi refleksja, że przecież wiem dlaczego. Bo bała się być sama. Bo przerażająco wiele kobiet myli miłość z całkowitym podporządkowaniem się i zrezygnowaniem z samej siebie. I bardzo chciałbym napisać, że nowe pokolenie 20-, 30-letnich kobiet jest mądrzejsze. Ale nie jest, kurwa. Mężczyźni zresztą też nie.
Ludzie udają.
Wpierw udają, aby kogoś poznać.
Później udają, aby z kimś być.
Jak to ładnie ujął Laurence Olivier:
„Tak wiele milionów ludzi stara się czuć coś, czego nie czują lub nie odczuwać czegoś, co czują.”
Żyjemy w czasach, gdy łatwo jest się obnażyć, lecz trudno odsłonić.
Kiedy czytasz, bądź oglądasz poradniki randkowe (kurwa, ile tego jest), na swoje problemy dostajesz bardzo prostą zasadę: ‚fake it till you make it’, czyli ‘udawaj tak długo, aż to, co udajesz, stanie się prawdą’.
„Żeby zdobyć kobietę lub mężczyznę, trzeba mieć wyjebane, a jeśli nie ma się wyjebane, to trzeba udać, że ma się wyjebane.”
„Po udanej pierwszej randce nie umawiaj się od razu na drugą. Daj mu/jej poczuć niepewność tego, czy jeszcze się odezwiesz.”
„Nie okazuj zainteresowania więcej, niż sam/a dostajesz.”
„Jeśli ktoś nie okazuje ci tyle samo uwagi co na początku, utnij kontakt i czekaj, aż tamta osoba się do ciebie odezwie.”
„Kiedy zaproponuje spotkanie, powiedz, że bardzo chętnie, ale na razie nie masz czasu.”
„Cały czas trzymaj się za gardą.”
„Nie mów ‘kocham cię’, jeśli nie masz pewności, że ta druga osoba czuje to samo.”
Powiem to kulturalnie. Grzecznie. Z klasą.
To smętne i żałosne pierdolenie.
Ktoś ci się podoba? Powiedz to. Chcesz zadzwonić? Dzwoń. Chcesz wysyłać jej codziennie kwiaty, z liścikami, co jej zrobisz i w jakiej pozycji? Rób to. Możesz wszystko, jeśli tylko masz zdrowe poczucie własnej wartości. To znaczy, że potrafisz mówić TAK, ale potrafisz też powiedzieć NIE, jeśli coś ci nie pasuje.
Boisz się takiej szczerości? No to masz kurwa przejebane.
Żyjemy w czasach, gdy łatwo jest się obnażyć, lecz trudno odsłonić.
Związek przypomina ćwiczenie na zaufanie, w którym masz upaść w tył, ufając, że partner cię chwyci.
Może chwycić, a może tego nie zrobić. I wtedy jebniesz boleśnie o podłogę. A najgorsze jest to, że w trakcie lotu nie masz wpływu na nic. Czyli lęk jest.
Jesteśmy zdezorientowani. Niepewni jutra. Cierpimy na specyficzną odmianę rotawirusa. Z jednej strony boimy się, że stracimy miłość, jeśli nie zaryzykujemy. Z drugiej będąc w związku boimy się, że to nie to. Dlatego tak trudno się zdecydować na bycie z kimś. Dlatego tak wiele osób zamiast być parą, tylko bawi się w bycie parą. Bo fajnie się razem ogląda filmy i jest z kim na narty pojechać. Tak naprawdę, zaś, niewiele o sobie wiedzą, a boją się zapytać. To, że masz z kimś kota albo psa o niczym nie świadczy.
Wzorować się też nie ma za specjalnie na kim. Mama i tata, w większości przypadków, nie byli najlepszym przykładem udanego związku.
Relacje w związkach są teraz jak piosenki Sylwii Grzeszczak. La, la, la i chuj. Znaczy się płytkie i krótkie.
Dlaczego on już nie patrzy na mnie z zachwytem?
Zachowuję się moim zdaniem jak typowa egoistka. Jestem z cudownym facetem (po kilkuset rozczarowaniach nareszcie trafiłam na TEGO, chociaż związek jeszcze nie jest zalegalizowany), mieszkamy razem już pół roku i generalnie facet chyba traci mną zainteresowanie. Zamiast zachwycać się mną, kiedy wychodzę odpicowana rano do pracy, woli się ze mną posprzeczać o pierdoły dnia codziennego. Zamiast spędzać ze mną namiętne popołudnia, woli grać na komputerze, a w weekendy często bierze dodatkowe fuchy i pracuje w soboty. Mamy dla siebie właściwie tylko wieczory i niedziele, które to spędzamy zazwyczaj oboje na kacu (co sobotę musi być imprezka z jego znajomymi). Czasem się zachwyci moimi cyckami. Nie łokciem, nie uchem, nie pępkiem – zawsze cyckami.
I tu pojawia się problem, ponieważ mam znajomego, który wie, że jestem zajęta, który też długo był zajęty i nic nam nie wyszło, i właściwie nie chciałabym żeby cokolwiek nam wyszło, czasami nawet trochę gardzę jego ślepym zapatrzeniem w moją osobę; ale jaki by nie był, potrafi zachwycić się głupią zmianą moich rajstop z jesiennych grubaśnych na cieniutkie wiosenne delikatne rajstopy, które odsłaniają nogi. Nie ma znaczenia, że spódnica zakrywa te moje nogi aż do połowy łydki, widzę w jego oczach właśnie ten zachwyt, którego mi brakuje w związku. I wtedy czuję się winna, że pozwalam na to spojrzenie pełne pożądania, że nie jestem skromna i odkrywam nogi przeznaczone przecież wyłącznie dla mojego mężczyzny,
Panie Piotrze, co jest ze mną nie tak i jak mogę zrobić żeby było poprawnie?
Odpowiedź brzmi: wszystko jest ok. Poza tym, że się ze swoim facetem po prostu nie znacie. Nie wiecie o sobie nic. Ty szukasz krótkotrwałych uniesień w koledze z pracy. Twój facet maca myszkę, ale w komputerze a napięcie chłodzi wiatrakiem.
To tak jakby chciała pozwać McDonalds, bo nie jesteś szczęśliwa po zjedzeniu happy meal.
Zaskoczę cię, z kolegą z pracy za dwa lata byłoby tak samo. Dlaczego?
W związku musi pachnieć krwią, kłamstwem i nienawiścią
Ja wiem, że dla niektórych, w związku musi pachnieć krwią, kłamstwem, nienawiścią i pożądaniem oraz zazdrością. Żyjemy przecież w czasach wyżyłowanych oczekiwań, gdzie emocje muszą napierdalać każdym porem skóry. Jeśli kobieta albo mężczyzna, to tylko tacy jak na instagramie. Jeśli seks, to jak w pornosie, albo jak w Greyu.
Miłość ma być szaleńczym rodeo. Piekło i niebo jednocześnie, 24 godziny na dobę, bo przecież tak jest w filmach, serialach a nawet teledyskach.
Więc bardzo mi przykro, tak kurwa nie będzie, bo teledysk trwa tyle co przeciętny stosunek w polskim domu, czyli jakieś cztery minuty, a nieudany związek czasami całe życie. I jak pokazuje przykład z początku potrafi się skończyć ze świeczką w dupie.
Każdy związek ma swoją temperaturę relacji. Wyrabia ją w miarę upływu czasu. To trochę podobne do naturalnej wagi ciała.
Nasz mózg doskonale wie, ile powinniśmy ważyć. Ustalił sobie normę. Ta norma ustalana przez mózg nie jest stała. To przedział z wahaniami od 4 do 7 kilo. Teoretycznie, więc, właśnie tyle można schudnąć bez problemu.
Waga łatwo idzie w górę. Trudno spada w dół.
W związku jest na odwrót.
Temperatura relacji łatwo spada, ale trudno rośnie.
Na początku, pozytywne myśli o partnerze są na tyle dominujące, że wypierają wszystko inne. Gotujecie w kuchni, on karmi cię łyżką, łyżka leci na podłogę, on opiera cię o blat. Po prostu podciąga kieckę w górę i wkłada rękę między twoje nogi i, nie zdejmuje, lecz zrywa wszystko, co masz na sobie. Plastikowe miski spadają w cholerę na podłogę, sól się rozsypuje, pieprz… toczy po blacie, oddychasz ciężko i szybko, i zaprawdę nikt nie ma pretensji o upierdoloną kuchnię i nikt nie ma problemu, aby ją później posprzątać.
Budzisz się obok niego i chcesz, żeby był ojcem twoich dzieci. A później budzi się on i wszelkie myśli przestają mieć na moment znaczenie. Seks jest rano, przed obiadem, po obiedzie, w sumie to zamiast obiadu też. I ze trzy razy podczas wieczornego filmu, z którego oczywiście się nic nie widziało.
Gdy temperatura relacji jest wysoka, potencjalny konflikt jest trudniejszy.
On spieszy się do pracy i szuka, dajmy na to, koszuli. Białej. I z każdą chwilą jest coraz bardziej wkurwiony. A ponieważ macica to, jak powszechnie wiadomo, urządzenie naprowadzające, pyta, więc, kobietę, tonem warczącym (śpieszy się, jest wkurwiony, jak wspominałem): „Gdzie wsadziłaś moją koszulę?!” I ona zamiast odpowiedzieć mu: „W dupie. Pilnuj swoich rzeczy”, odpowiada: „Kotku, przecież wisi w szafie, po lewej stronie, tam gdzie zwykle (kocham cię bardzo, ty ślepy debilu).” A później może nawet mu tę koszulę prasuje.
Ona rozumie, że on się nie wścieka na nią. Racjonalizuje sobie, że on się nie denerwuje na nią. Że ma jakieś tam spotkanie w pracy w celu sprzedaży rzeczy, których nikt nie potrzebuje i to tak naprawdę go wkurwia.
Bo przecież w pracy, w samochodzie i w sklepach spędzamy większość życia, które powinniśmy spędzać z ludźmi, którzy nas kochają.
Ale tej petardy z początku znajomości utrzymać się nie da. Temperatura relacji będzie powoli spadać. I spadać.
Tak, zgadzam się to jest przykre.
I są ludzie, którzy zamykają się w tych poszukiwaniach pierwszej adrenaliny. Co rok, najdalej dwa lata, nowy partner, licząc, że tym razem będzie inaczej. Takie powtarzanie rytualnych, tych samych, tańców godowych.
Po pewnym czasie intensywność przeżyć i tak będzie mniejsza. Seks gorszy i rzadziej. Bo ciężko powtórzyć poziom napięcia towarzyszący sytuacji, kiedy po raz pierwszy zdejmujesz stanik z kobiety. Bo wiesz, że gdy spadnie stanik, to spadnie już wszystko.
Związek powoli zejdzie do swojego własnego poziomu emocjonalnego. Dokąd dojdzie?
Jeśli ktoś mnie spytałby o zdanie, to ideałem jest sytuacja, kiedy ona i on siedzą przed telewizorem oglądając jakiś serial, była już butelka wina i właśnie otwierana jest druga, a nagle on już lekko wcięty spogląda na nią i mówi: „Jesteś moim najlepszym przyjacielem.”
Bo o to, mym zdaniem, chodzi w życiu.
I w drugim odcinku wyjaśnię jak to osiągnąć. A przynajmniej się kurwa postaram.
CDN
[image error]
Photo by Silvia Sala/CC Flickr.com








Piotr C.'s Blog
- Piotr C.'s profile
- 34 followers
