Bank tak ścisnął kredytobiorcę, że aż... przegrał. Sędzia: "ugoda to kant, a klient ma nadpłatę!"
Dużo pisałem ostatnio w blogu o zmieniającej się na korzyść frankowiczów sytuacji na salach sądowych. Są już trzy wyroki, z których wynika "wygumkowanie" niektórych fragmentów umów z takim skutkiem, że kredyty z frankowych stają się złotowymi . Zmiana jest o tyle doniosła, że wcześniej sądy - łącznie z Sądem Najwyższym - stawały raczej na stanowisku, że takie "wygumkowanie" nie może "zmieniać natury zawartej przez strony umowy". A "natura", było nie było, frankowa, tak jak stopa procentowa ;-). Czy nowe - korzystne dla konsumentów i miażdżące dla banków - spojrzenie na kredyty frankowe stanie się obowiązującą linią orzeczniczą? Zobaczymy, bo trzy precedensowe wyroki są jeszcze nieprawomocne. Ale zmiana atmosfery w sądach może też uratować tych klientów banków, którzy - zdawałoby się - są na straconej pozycji. Nie spłacali rat, więc banki wypowiedziały im umowy i przysłały komornika. Kilka dni temu pisałem o tzw. sprawie szczecińskiej, w której klientowi udało się zakwestionować egzekucję nie spłacanego kredytu. Dziś mam dla Was jeszcze bardziej krzyczącą opowieść.
W sprawie, którą zaraz opiszę, sąd uratowałł klienta przed eksmisją i spowodował... anulowanie wypowiedzenia umowy pomimo, że klient najpierw nie spłacał rat kredytu, a potem nie wywiązał się z ugody podyktowanej przez bank! Jak to możliwe? Sąd uznał, że bank... nie miał podstaw do wypowiedzenia umowy, bo choć klient nie spłacał rat, to w momencie rozwiązania umowy miał nadpłatę, a nie niedopłatę wynikającą z abuzywnego charakteru indeksacji . I to nadpłatę niemałą, bo klient - ojciec czwórki dzieci - przez sześć lat spłacił w sumie 220.000 zł, a gdyby kredyt był złotowy, należne bankowi raty wyniosłyby za ten sam okres 203.000 zł. Nie mamy tu wprost przewalutowania umowy kredytowej na złotową - tego sąd nie orzekł, bo pozew dotyczył tylko przepędzenia komornika - ale skutek jest identyczny. Biorąc pod uwagę, że klientowi groziła eksmisja z mieszkania i spłacanie do końca życia 600.000 zł (tak wycenił dług klienta bank), nie ma co narzekać :-).
Historia była zresztą niesamowita. Z uzasadnienia wyroku, które przekazał mi mec. Mariusz Korpalski , reprezentujący klienta w tej sprawie - gratuluję wygranej :-) - wynika, że przy zawieraniu umowy kredytowej "doradca doradzał powodowi kredyt indeksowany kursem franka szwajcarskiego jako najlepszy wybór, zwłaszcza ze względu na bezpieczeństwo i stabilność tej waluty". Rozczulające. I w dodatku opisane jako okoliczność bezsporna :-) podobnie jak fakt, że wcześniej w kilku bankach w ogóle odmówiono klientowi udzielenia kredytu. Najpewniej uznały, że klientowi brakuje stabilnego dochodu nawet do kredytu w złotych, nie mówiąc o walutowym (o wartości 435.000 zł, o jaką wnioskował klient). W końcu znalazł się bank - niestety nie znam jego nazwy, bo uzasadnienie dotarło do mnie w wersji "wykastrowanej" z danych wrażliwych - który w złotych co prawda pożyczyć nie chciał, ale we frankach - a jakże!
To się musiało źle skończyć. Gdyby klient policzył jaką część jego dochodów pożrą raty po ewentualnym wzroście kursu franka - to by kredytu na takich warunkach nie wziął. Ale... nie policzył. Pierwszy default nastąpił już po trzech latach spłacania rat, w 2011 r. Bank po kilku miesiącach czekania na swoją kasę wypowiedział umowę i wystawił BTE . Stąd już do komornika było niedaleko, więc klient pobiegł po prawnika, a potem wziął pod pachę klęcznik i razem polecieli do banku błągać o ugodę. Ugoda, moi mili, wyglądała tak, że - to wszystko jest w uzasadnieniu wyroku! - naprzeciwko klienta przebywającego w pozycji proszącej pojawili się dwaj pracownicy banku, którzy oświadczyli, że jeśli klient nie spłaci natychmiast 40.000 zł, to nie ma o czym gadać . Wypad z baru. Potem bankowcy oświaczyli, że klient ma spłacać po 5000 zł miesięcznie i że jak będzie grzeczny, to może ewentualnie na koniec umorzą mu część karnych odsetek.
Postawiony pod ścianą klient zapożyczył się u rodziny i sprzedał meble jako - jak czytam w uzasadnieniu - "jedyny wartościowy składnik wyposażenia mieszkania". Potem podpisał z bankiem ugodę, w której zapisano jego dług na prawie 600.000 zł bez żadnego wyliczenia skąd ów dług się wziął (oczywiście wziął się z przewalutowania po wysokim kursie).
"Prawnik będący z powodem nie zdołał uzyskać żadnego ustępstwa, a powód miał w tamtym czasie do wyboru: albo podpisanie ugody, albo licytacja domu. Powód, mający na utrzymanjiu czwórkę małoletnich dzieci, nie był w stanie płacić 5000 zł comiesięcznych rat wynikających z ugody"
- czytam w uzasadnieniu. W 2014 r., widząc znów na horyzoncie komornika, klient w geście desperacji poszedł do mec. Korpalskiego i poprosił o pomoc. Prawnik trochę pomarudził, ale w końcu napisał pozew i... wygrał. Sąd stwierdził, że ugoda była "zawarta pod przymusem ekonomicznym" oraz że "w części zawiera uznanie przez powoda zobowiązań nieistniejących" oraz że umowa kredytowa zawiera abuzywne zapisy, a z kolei w oparciu o to stwierdzenie uznał, że wypowiedzenie kredytu przez bank było bezprawne, bo klient miał nadpłatę. Mimochodem sąd dorzucił też, że:
Przyznam szczerze, że nie bardzo rozumiem twardości banku. Uczestniczyłem jako obserwator lub nieformalny rzecznik klientów w wielu negocjacjach ugodowych i zwykle jednak bankowcy dawali się namówić na pewne ustępstwa. A tu wyciskali klienta jak cytrynę. I tak go ścisnęli, że... aż przegrali . Gdyby uzgodnili z klientem jakieś bardziej ludzkie warunku, to klient by płakał i płacił. Jak się ma czwórkę dzieci na głowie to bieganie po sądach jest ostatnią rzeczą, na jaką ma się ochotę. Bank przedobrzył, a klient trafił na sędziego, który nie tylko pomyślał o abuzywności fragmentu umowy (a więc o podstawie do zakwestionowania wypowiedzenia kredytu), ale też po ludzku spojrzał na klienta, który przecież własnym podpisem uznał swój dług!
Wiem, że w bardzo podobnej sprawie w innym sądzie też zapadł ostatnio wyrok i był niekorzystny dla klienta. Sąd w ogóle nie chciał badać abuzywności umowy, doszedł do wniosku, że skoro klient uznał swój dług po przewalutowaniu na złote to widać wiedział co robi. Żeby była jasność: uważam, że w całej sprawie sporo jest winy klienta. Skoro w kilku bankach odmówiono mu kredytu, a tylko w jednym wyliczono mu pozytywną zdolność kredytową - i to we frankach - to znaczy, że była to osoba, która w żadnym wypadku nie powinna zadłużać się w obcej walucie (ze względu na wahliwość rat). A bank w żadnym wypadku nie powinien takiej osobie takiego kredytu proponować.
Potem klient zapewne schował głowę w piasek i doprowadził do wypowiedzenia umowy . W takiej sytuacji większość banków się usztywnia i szanse na sensowną dla wszystkich ugodę są mniejsze. Na koniec zaś klient podpisał ugodę, choć wiedział, że to nie żadna ugoda, tylko wyrok. Czyli zaakceptowanie długu o 400.000 zł wyższego, niż na starcie i to wyrażonego już w złotych. W tym ostatnim punkcie nawet go rozumiem - alternatywą był komornik. Sędzia w tej sprawie mógł być dla klienta katem, a okazał się wsparciem. Ta epopeja jeszcze potrwa, bo przecież na razie sąd tylko przywrócił umowę kredytową. Ustalenie ile klient jest bankowei winien jest jeszcze przed stronami sporu. Ciekaw jestem czy będzie do tego potrzebny kolejny proces, czy też klient i bank znajdą kompromisowe rozwiązanie.
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

