Moja koncepcja prawa autorskiego

Jeśli chodzi o majątkowe prawa autorskie, obecnie obowiązuje 70-letni okres ochronny od śmierci autora (w Polsce i w większości krajów). Oznacza to, że autorowi za wykorzystanie jego dzieła należy zapłacić, a kiedy zejdzie z tego świata, te pieniążki będą trafiać do spadkobierców jeszcze przez 70 lat. Przy czym jeśli ktoś chce np. wydać powieść nieżyjącego pisarza, musi sam ustalić, czy od jego śmierci minęło odpowiednio dużo czasu, a jeśli nie, odszukać spadkobierców.

Uważam, że powyższe rozwiązanie jest złe, niepraktyczne i niesprawiedliwe. Skoro przyjmujemy, że twórcom należą się zyski, które sobie wypracowali swoim talentem (z ludźmi, będącymi innego zdania, w ogóle nie rozmawiam), to nie ma żadnego powodu, żeby prawo do czerpania tych zysków przez spadkobierców było ograniczone do 70 lat. Jest to wydziedziczenie, tyle że odroczone w czasie, ustawowe wydziedziczenie, które w każdym innym wypadku zostałoby uznane za czysty bolszewizm: nikomu nie przyszłoby na przykład do głowy odbierać człowiekowi domu, dlatego że minęło 70 lat od śmierci dziada czy pradziada, który go wybudował. Czyli majątkowe prawa autorskie powinny obowiązywać bezterminowo. Drugi powód, uzasadniający takie rozwiązanie, jest ten, że najczęściej wygaśnięcie majątkowych praw autorskich wcale nie oznacza, że utwór jest udostępniany bezpłatnie, a jedynie, że ci, którzy go odpłatnie udostępniają i na tym zarabiają, nic nie płacą spadkobiercom autora. Nie taka była chyba idea domeny publicznej.

Jest jeszcze trzeci powód. Otóż majątkowe prawa autorskie to nie tylko prawo do zarabiania na utworze, ale też prawo do decydowania, kto może go wykorzystywać. W sensie na przykład, jaki wydawca może wydać książkę. Trudno pokazać na polskim przykładzie, że może to być istotne, bo wskutek burzliwych dziejów nie mamy ponadstuletnich firm, więc sięgnę po szwedzki. Hjalmar Söderberg zmarł w 1941 roku, a więc od 2012 jego powieści są w domenie publicznej (obowiązuje zasada, że dzieła trafiają do niej 1 stycznia w roku następującym po tym, w którym wypadła 70. rocznica śmierci twórcy). Przez całe życie Söderberg publikował w wydawnictwie Bonniers, przyjaźnił się też z właścicielem Karlem Ottonem Bonnierem, który pomagał mu w ciężkich chwilach. Ale Bonniers nie było jego pierwszym wyborem, swój debiutancki utwór „Zabłąkania” posłał do Wahlström & Widstrand i został odrzucony. Oba wydawnictwa istnieją do dziś. Można sobie wyobrazić, że spadkobiercy Söderberga ze względu na historię chcieliby, by Bonniers teraz, kiedy książki autora „Doktora Glasa” są znacznie bardziej dochodowe, niż były za jego życia, miało wyłączność na ich wydawanie. Niestety, od 2012 r. nie mają nic do powiedzenia, może je publikować również Wahlström & Widstrand, jak i każdy inny wydawca.

W przypadku książki właściciel majątkowych praw autorskich decyduje też o tym, kto może ją przełożyć. Pozostańmy przy Söderbergu. Niemal każdy polski tłumacz literatury szwedzkiej ma w szufladzie chociaż jeden przekład utworu Söderberga, bo niemal każdy chciałby tego pisarza tłumaczyć, ale tylko jeden robi to kongenialnie :-). Powiedzmy teraz, że spadkobiercy autora chcieliby zadecydować, że właśnie ten gość będzie przekładał utwory Söderberga, i zapobiec robieniu z nich sieczki przez fuszerów. Nie mają takiej możliwości.

Czy w takim razie jestem po prostu za tym, by majątkowe prawa autorskie obowiązywały bezterminowo? Nie. Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że znaczna część utworów nie ma wartości majątkowej, to znaczy za ich wykorzystanie mało kto jest gotów płacić. Powoduje to, że autorzy, a jeszcze częściej spadkobiercy nie dbają, by ten, kto jednak utwór zechce wykorzystać, miał do kogo się zgłosić z prośbą o pozwolenie. Drugi jest taki, że internet dał możliwość zostania twórcą (w świetle ustawy) całej masie ludzi, którzy z majątkowych praw autorskich wcale korzystać nie chcą. Należałoby jednak dopasować ustawodawstwo do tej sytuacji.

Moim pomysłem jest, by majątkowe prawa autorskie przysługiwały twórcy nie automatycznie, jak to ma miejsce obecnie, tylko po rejestracji utworu. Rejestracja byłaby na stosunkowo krótki czas, powiedzmy na 10 lat, później trzeba by ją ponowić, ale tego ponowienia można by dokonywać w nieskończoność (po śmierci twórcy robiliby to spadkobiercy). Można by też zarejestrować utwór dopiero w jakiś czas po jego powstaniu (w dowolnym momencie) albo ponownie mimo nieprzedłużenia rejestracji (w kolejną dziesiątą rocznicę). Takie rozwiązanie stąd, że dopiero po jakimś czasie może okazać się, że utwór jest dochodowy. Owa późniejsza czy ponowna rejestracja nie mogłaby naruszać praw osób, które wykorzystały utwór, kiedy nie znajdował się pod ochroną (np. wydawca książki nie musiałby wycofywać jej ze sprzedaży ani płacić pisarzowi, a właściciel praw musiałby zaczekać, aż wyprzeda on nakład, by nie robić mu konkurencji). Utwory niezarejestrowane od razu trafiałyby do domeny publicznej.

Sprzeciw, jaki się automatycznie rodzi, jest taki, że rejestracja to biurokracja i mitręga dla autora. Biurokracja tak, ale myślę, że jednak z korzyścią dla wszystkich. Też dla autorów. W tej chwili bowiem jest tak, że jeśli nawet ktoś chce wykorzystać jakiś mało popularny utwór, to często nie jest w stanie dotrzeć do właściciela praw i albo robi to nielegalnie, albo rezygnuje. Albo dociera znacznym nakładem sił. Pamiętam, jak zamieszczałem na stronie poświęconej Söderbergowi jego zdjęcie. Naprawdę dużym wysiłkiem, korzystając z pomocy przyjaciół w Szwecji, znalazłem wyrok sądowy, z którego wynikało, że autor zdjęcia nie zostawił spadkobierców i nie mam do kogo się zwrócić, żeby mi pozwolił zamieścić zdjęcie, ani komu za to zapłacić. Zamieściłem więc zdjęcie, ale wygląda na to, że półlegalnie. Gdyby istniał taki publicznie dostępny rejestr, ustalenie, czy i kogo należy zapytać o pozwolenie i z kim uzgadniać kwestię ewentualnej zapłaty (bo autor może przecież udzielić pozwolenia nieodpłatnie), byłoby kwestią minut.

Moje rozwiązanie spowodowałoby, że z czystym sumieniem można by korzystać z całej masy drobnych utworów zamieszczanych w internecie, których autorom wcale na zarobku nie zależy, a często nawet na ujawnianiu swojego autorstwa (co z góry blokuje wszelkie legalne wykorzystanie). Z kolei ci, którzy stworzyli dzieła dochodowe i chcący z tego korzystać, mieliby ułatwioną komunikację z potencjalnymi nabywcami. Do tego prawnuki przedsiębiorców nie byłyby uprzywilejowane w stosunku do prawnuków twórców.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 27, 2016 00:30
No comments have been added yet.


Paweł Pollak's Blog

Paweł Pollak
Paweł Pollak isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Paweł Pollak's blog with rss.