Pięć dowodów, że zbliża się frankowe przesilenie. I trzy (dziwne) pomysły jak mogłoby wyglądać
Mam przeczucie, że jesteśmy dość blisko rozstrzygnięć dotyczących kwestii kredytów we frankach szwajcarskich. Z jednej bowiem strony coś sensownego będzie wreszcie musiał wymyślić prezydent (a właściwie jego ludzie), bo po trzech nieudanych podejściach do projektu ustawy antyfrankowych blisko już jest totalnej kompromitacji . Jeśli kolejny projekt również będzie nieporozumieniem - kompromitacja stanie się faktem. Z drugiej strony balon nadziei frankowiczów jest napompowany do granic wytrzymałości, a PIS-owskiemu rządowi coraz trudniej będzie nie zauważać kolejnych listów, apeli i pokazywanych w telewizji publicznej już chyba co drugi dzień filmów dokumentalnych poświęconych frankowiczom. W kampaniach wyborczych naobiecywano frankowiczom tak dużo, że strategia "na przeczekanie" raczej nic już nie da. I chyba obóz władzy powoli zaczyna sobie z tego zdawać sprawę, choć - powiedzmy sobie szczerze - frankowicze nie są dla niego strategiczną grupą wyborców, a ich sprawa - strategiczną z punktu widzenia państwa. To raczej, excusez-moi, wrzód na tyłku, na który już nie pomaga maść ;-).
Z trzeciej strony pojawiły się wątpliwości czy straty banków muszą wynieść 40-60 mld zł (może mniej, skoro 40% kredytów frankowych była i jest finansowana instrumentami pochodnymi , a nie kapitałem frankowym pożyczonym przez banki za granicą?) i czy naprawdę nie da się ich rozbić na raty (skoro sam Stanisław Kluza, były szef nadzoru bankowego i szanowany analityk twierdzi, że możliwość ratalnego wrzucania kosztów przewalutowania w straty banków...). Nikt go jeszcze ostatecznie nie obalił, ale ziarno niepewności zostało zasiane i kiełkuje. Z czwartej strony wydaje się, że do załatwienia sprawy zaczynają dojrzewać sami bankowcy, którzy mają już powyżej uszu wypominania im missellingu frankowego. Wiem z dobrego źródła, że wkrótce Związek Banków Polskich ogłosi swój pomysł na pomoc frankowiczom.
Czytaj też: Tajemnica CIRS, czyli kredyt frankowy bez cienia franka
Jest raczej pewne, że będzie mocno ograniczony w stosunku do oczekiwań (na przewalutowanie będą mogli liczyć tylko najgorzej sytuowani kredytobiorcy), ale dość prawdopodobne, że po raz pierwszy bankowcy zaproponują przewaluotowanie po kursie historycznym. Do tej pory jakiekolwiek manipulacje przy rynkowych kursach walutowych były dla bankowców czymś nie do pomyślenia. Po piąte: ostatnio coś dziwnego zaczęło dziać się w sądach. Może to tylko jednostkowy przypadek, może wybryk natury, który nie utrzyma się w drugiej instancji, ale sąd po raz pierwszy w procesie o zapłatę doszedł do wniosku, że wyrzucenie z umowy nieprecyzyjnej klauzuli dotyczącej przeliczania walut może oznaczać przekształcenie kredytu w złotowy, oprocentowany według stawki LIBOR. Za wcześnie mówić o zmianie linii orzecznictwa, ale kto wie, czy w wymiarze sprawiedliwości również coś nie zaczyna pękać. Konsekwencje finansowe takiego "pękania" mogłyby być kompletnie nieprzewidywalne i na pewno byłby to powód, żeby kwestię franków jak najszybciej "pozamiatać" jakąś ustawą w sposób uporządkowany.
Mamy też coraz bardziej sprecyzowane główne problemy, bez których rozwiązania frankowy węzeł gordyjski nie będzie mógł być rozplątany. Pomijam oczywiście podstawowe pytanie: czy w ogóle należy cokolwiek robić (jest trochę argumentów przeciwko temu: np. co będzie gdy "franek" spadnie, gdy za kilka lat dopłat zażądają złotówkowicze?). Moje prywatne zdanie znacie: niech banki wezmą odpowiedzialność za ewentualny dalszy wzrost kursu franka . Ale pomińmy pogląd pt. "załatwmy to bez przewalutowania". Pierwsza kwestia to jak przeprowadzić przewalutowanie, żeby nie wywołać wzrostu kursu franka . Niezależnie czy będzie to kwestia 4 czy 40 mld zł, musiałby pomóc NBP, być może przy współpracy ze Szwajcarskim Bankiem Narodowym. rzucając na rynek franki (lub euro). Byłoby to potwornie ryzykowna operacja, igranie z ogniem (czyli z walutowymi spekulantami, którzy w warunkach takiej destabilizacji "załatwili" już niejeden kraj). No i pytanie czy dla korzyści frankowiczów kraj powinien się "wyprztykiwać" z rezerw walutowych. Jest też kwestia druga: czy straty banków - znowu: niezależnie od tego czy wyniosą 4, 40, czy 67 mld zł - da się rozpisać na raty. Bo przyjęcie "na klatę" miliardowych strat w jednym roku oznaczać będzie pęknięcie przeróżnych wskaźników i norm, które warunkują bezpieczeństwo depozytów.
Na pierwszy dylemat dobrej odpowiedzi nie mam (choć na Węgrzech przewalutowanie z udziałem tamtejszego banku centralnego się udało). A co do drugiego... jest kilka opcji do rozważenia. Międzynarodowe standardy rachunkowości, które banki są zobowiązane stosować, nakazują wpisanie w straty każdej kwoty, która została przez bank zidentyfikowana jako mogąca negatywnie wpłynąć na jego wynik finansowy w przyszłości. Jedyną szansą na przewalutowanie kredytów jest więc takie rozwiązanie, które rozmyje koszty wynikające z całej operacji i uczyni je "nierozpoznawalnymi" jako całość z punktu widzenia bankowej księgowości. Jak mogłoby to wyglądać? Zamknijmy oczy i popłyńmy z prądem wyobraźni. Nie jest to tylko moja wyobraźnia, ale też róznych analityków, ekonomistów i finansistów różnych prowieniencji, z którymi często rozmawiam.
POMOC ZWRACANA JAKO "SKŁADKA"? Załóżmy, że banki przewalutowałyby klientom kredyty "po kursie sprawiedliwym" (decyzja klienta w tej sprawie byłaby dobrowolna), a gdyby potrzebowały pieniędzy, by zalepić powstałą w ten sposób lukę finansową, otrzymałyby od państwa lub jakiegoś zaprzyjaźnionego z państwem podmiotu (Bank Gospodarstwa Krajowego?, jakiś specjalnie utworzony fundusz? ) rodzaj pożyczki, zapomogi, dotacji, spłacanej w ratach przez 20-30 lat. Sęk w tym, że nie wiadomo skąd wziąć na to pieniądze i - to pewnie nawet ważniejsze - jak sprawić, żeby dług był na tyle trudny do oszacowania, że aż "nierozpoznawalny" dla bankowych księgowych, którzy nie mogliby go wrzucić w całości w straty, jako przyszłe zobowiązanie, lecz rozbijać na raty. Być może banki, które zostały objęte pomocą od państwa, powinny płacić jakąś ekstra-opłatę, podobną do składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, ustalaną z roku na rok ustawą? Tylko czy banki przełknęłyby takie rozwiązanie?
POLSKI PLAN PAULSONA? Teoretycznie można sobie też wyobrazić sytuację, w której te banki, które z różnych przyczyn nie będą w stanie wziąć na klatę całości swoich obciążeń związanych z przewalutowaniem, zostają częściowo znacjonalizowane, a więc emitują nowy kapitał, który obejmuje Skarb Państwa. Później, w miarę upływu czasu, ten kapitał jest przez banki spłacany, a państwo powoli wycofuje się z interesu. W czasie, gdy rząd jest akcjonariuszem banków, przysługują mu jedynie akcje "nieme", czyli nie bierze udziału w zarządzaniu bankiem. Problem jest tylko taki, że do nabycia udziałów w bankach, które potrzebowałyby dokapitalizowania, potrzeba byłoby prawdziwych miliardów. A tych Skarb Państwa na zbyciu nie ma. Chyba, że... wyemituje "obligacje solidarnościowe" i ściągnie te pieniądze z rynku w formie długu. Ale pole manewru jeśli chodzi o zadłużenie państwa jest już bardzo minimalne.
OFE NA RATUNEK? Jak pamiętacie, poprzedni rząd nie zdążył jeszcze zabrać drugiej części naszych obowiązkowych składek emerytalnych zainwestowanych w OFE. Słyszałem, że są ludzie, którym chodzi po głowie pomysł, by wykorzystać pieniądze zgromadzone w OFE do jakiegoś rodzaju dokapitalizowania banków będących w tarapatach po przewalutowaniu kredytów. Nacjonalizacja pieniędzy będących w OFE byłaby oczywiście zabiegiem skandalicznym, miażdżącym dla rynku kapitałowego, podważającym zaufanie Polaków do własnego państwa i trudnym do ogarnięcia od strony technicznej oraz prawnej (bo tym samym państwo stałoby się udziałowcem setek prywatnych firm, co nie mieści mi się w głowie). Ale słyszałem "na mieście" spekulacje jak by to było, gdyby tak rząd zawarł przymierze z "ofiakami", którego treścią byłoby: "my was nie zlikwidujemy, a wy pomożecie dokapitalizować banki". Tylko w takim przypadku jestem dziwnie pewien, że zagraniczni udziałowcy OFE zrobiliby dym na pół Europy. A może nie?
Wszystko to wygląda dość abstrakcyjnie, ale jeśli w dobie podatku bankowego, konieczności zwiększania bankowych kapitałów (wymogi nadzoru unijnego), zwiększonych obciążeń na Bankowy Fundusz Gwarancyjny (m.in. z powodu bankructw SKOK-ów) miałoby jeszcze dojść do przewalutowania kredytów frankowych, to bez rozbicia jego kosztów na raty trudno będzie to przeprowadzić. Zwłaszcza jeśli mocną pozycję ma w tym rządzie Mateusz Morawiecki, człowiek zdający sobie sprawę z tego, że banki czasem się do czegoś przydają :-).
Maciej Samcik's Blog
- Maciej Samcik's profile
- 3 followers

