Mateusz Skutnik's Blog, page 19

September 21, 2017

VormkfasA #59


 



 


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 21, 2017 03:55

Akt #16


 



 



 


 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 21, 2017 03:54

September 19, 2017

Wrócić do Bezczelności

 


TOMASZ PSTRĄGOWSKI: Dziesięć lat po opublikowaniu tomu zbiorczego „Morfołaków”, w którym znalazły się zarówno dawne jak i niezrealizowane wówczas scenariusze Nikodema Skrodzkiego, wróciłeś do serii i zrobiłeś „Nowy testament”. Dlaczego?


MATEUSZ SKUTNIK: Podstawową cechą komiksiarza jest determinacja. Tylko dzięki temu w ogóle powstają albumy komiksowe. Niemal zawsze jest tak, że po dziesięciu, dwudziestu narysowanych stronach zaczynają się schody. Zwłaszcza jeżeli nie robisz albumu za pieniądze, tylko tak jak robi się większość komiksów w Polsce – dla siebie. Zapał się kończy. Nie wiesz co dalej. Komiksiarz potrafi ten dołek pokonać. Niezrealizowane scenariusze Nikodema leżały mi cały czas na sumieniu, czarną plamą odkładały się w płucach. W końcu musiałem to z siebie wypluć. Zwłaszcza, że dotarłem do takiego punktu w karierze, że przestałem mieć ciśnienie na wypuszczanie non stop nowych rzeczy. Zaczęło mi zależeć również na wygaszaniu pewnych spraw. „Morfołaków”, scenariuszy Jerzego Szyłaka do „Rewolucji” – zrealizowałem je już wszystkie – i tym podobnych.



Jak stare są scenariusze Skrodzkiego?

Zacząłem współpracę z Nikodemem w 1997 roku, a więc 20 lat temu. Trwała mniej więcej do początku 1999 roku. Scenariusze do „Nowego Testamentu” pochodzą z końcówki naszej znajomości, więc mają około 18 lat.


Jak ci one leżały po latach?

Dokładnie tak samo, jak 18 lat temu. To są cały czas te same teksty.


Ale ty nie jesteś ten sam.

Cały czas mam ten sam szacunek do scenarzysty, który je pisał.


To dlaczego przestałeś je wtedy rysować?

Nikodem się wyrabiał jako scenarzysta. Kolejne teksty, które mi podsuwał były coraz dłuższe i bardziej skomplikowane. Odchodził od formuły krótkich anegdotek na kilka stron. W „Nowym testamencie” niektóre historie mają ich już ponad dwadzieścia. Takie długie historie wymagałyby wtedy ode mnie zbyt dużo pracy. Kolidowały z „Rewolucjami”, w które już się wciągnąłem. W 2007 roku, gdy Paweł Timofiejuk publikował wydanie zbiorcze „Morfołaków”, w ogóle nie było mowy o tym, by zrobić nienarysowane scenariusze. To by zajęło pół roku, a mi i Timofowi zależało by złożyć album do kupy, wydać i mieć pozamiatane.


Gdzie jest dzisiaj Nikodem Skrodzki?

Gdybym wiedział, byłbym o wiele szczęśliwszym człowiekiem. Nikodem zniknął z mojego osobistego radaru. Wiele lat temu wyjechał za granicę, gdzieś na Wyspy, o ile dobrze pamiętam, do pracy. A jako, że jest człowiekiem, którego nigdy nie interesowały media społecznościowe, nasz kontakt się urwał.


Od jak dawna go nie widziałeś?

Od 10 lat. Gdy ukazała się antologia Timofa, spotkaliśmy się w biegu. Zdaje się, że na oliwskiej pętli tramwajowej. Przekazałem mu egzemplarze autorskie.


„Morfołaki” to tak specyficzny świat, że podczas lektury w czytelniku rodzi się pytanie: „co oni mają w głowie”?

Ja nic nie miałem w głowie, ja byłem tylko rysownikiem.


Kokietujesz. „Morfołaki” nie narodziły się jako scenariusze Nikodema – najpierw były dziwaczne postacie, które rysowałeś. To one go zainspirowały.

Rzeczywiście. To były bazgroły na marginesach. Szkice, które rysowałem w wolnych chwilach. Nikodem wymyślił im imiona i stworzył wokół nich historie. Był dużo dojrzalszym komiksiarzem niż reszta z nas. My siedzieliśmy w klubach i piwnicach i podniecaliśmy się, że w ogóle robimy komiksy, a on nie był w stanie napisać prostej historii bez wrzucania do niej filozofii. Już wtedy nie interesowały go opowieści idące z punktu „A” przez „B”, „C” i kończące się na „Z”. On zaczynał opowieść w punkcie „A”, leciał od razu do „G” i „Q”, a kończył nie na „Z” tylko na „7”.


Jak się poznaliście?

W 1997 roku w kilka osób zaczęliśmy wydawać Zin „VormkfasA”, a w 1998 założyliśmy stowarzyszenie komiksowe w Gdańsku. Normalne stowarzyszenie, które zostało zgłoszone w odpowiednich urzędach i wylądowało w książce telefonicznej jako Stowarzyszenie Miłośników Komiksu Vormkfasa z siedzibą w Klubie Maciuś na Zaspie. Do tego towarzystwa ściągali ludzie, miłośnicy komiksów i fantastyki. Nikodem był jedną z osób, którą przyciągnęliśmy. Przyniósł do nas historię, której bohaterem był młody Leonardo da Vinci, przybywający do Wenecji lub innego miasta, w którym chciał zacząć karierę. Epopeja zaplanowana na 50 tomów i 30 lat ciężkiej pracy, absolutnie nieosiągalna dla nas w tamtym czasie. Zaproponowałem, żebyśmy zaczęli od czegoś prostszego. „Popatrz, mam takie śmieszne ludziki”. Nikodem to wziął i tydzień później przyniósł pierwszy scenariusz. Nasza współpraca właśnie tak wyglądała. On mi dawał scenariusze, a ja po tygodniu wracałem do niego z gotowymi planszami. I tak, przez rok, tworzyliśmy komiks do szuflady, bo czasy były takie, że nie było tego gdzie wydać – był tylko TM-Semic i „Komiks Fantastyka”, wydawany co pół roku i zawsze o pół roku spóźniony.


Nie brakuje ci go dzisiaj, jako współautora, który jednak wkładał pewną energię w „Morfołaki”?

Wkładał, to prawda. Ale z drugiej strony nie wiadomo, czy znów nie wymyśliłby epopei. Wtedy między nami iskrzyło. Trafił nam się jeden z tych magicznych momentów porozumienia pomiędzy scenarzystą a rysownikiem. Nie wiem, czy dzisiaj wciąż by tak było.


Nie czułeś dyskomfortu wydając album bez wiedzy i wyraźnej zgody autora scenariuszy?

Nie. Kontakt z Nikodemem straciłem bardzo dawno. Nie miałem go już, gdy ukazywały się pierwsze albumy o Morfołakach – wydawane przez Imago w 2003-2004 roku. Nie dostałem wtedy jego zgody, ale był szczęśliwy gdy dowiedział się, że coś w ogóle powstało, a co więcej zostało wydrukowane. Gdy w 2007 roku przekazywałem mu egzemplarze autorskie od Timofa, też nie obił mnie po mordzie. Podziękował. Myślę, że Nikodem – jeżeli dowie się kiedyś, że wydaliśmy ten album – będzie zadowolony. Zwłaszcza że czekają na niego zarówno pieniądze, jak i jego egzemplarze autorskie.


Jaki on był?

Bardzo specyficzny. Skryty w sobie człowiek, który przychodził, pokazywał swoje rzeczy, ale nigdy nie czuł się z tym pewnie. Dzikus, archetyp nerda. Na kartach komiksu robił szalone rzeczy, a na żywo był nerwowy i zamknięty w sobie.


Przyjaźniliście się?

Łączyły nas komiksy i bilard. Wzajemny szacunek, który do siebie żywiliśmy. Nazwałbym to zawodową przyjaźnią.


Czytając recenzje „Nowego Testamentu” odnoszę wrażenie, że ludzie często mają problem z określeniem, czym są dla nich „Morfołaki”. Dla mnie to czyste fantasy. Komiks, w którym nie należy doszukiwać się ukrytych znaczeń, a cieszyć z podróży, w którą cię zabiera. Karol Konwerski uważa z kolei, że scenariusze Nikodema się zestarzały i ciężko się je dziś czyta. Ludzie doszukują się w nich filozofii i metafizyki. Czym dla ciebie są „Morfołaki”?

Dla mnie to zawsze było ćwiczenie mięśnia, dzięki któremu powstają nowe światy. Na początku to były krótkie historyjki, żarty. Kolejne cegiełki dorzucaliśmy do tego świata w biegu. Wymyślaliśmy terminologię, zasady, mitologię. Aż z czasem zapoczątkowaliśmy efekt kuli śnieżnej – „Morfołaki” zaczęły toczyć się same i obrastać w interpretacje. Scenariusze do „Nowego Testamentu” to ostatnie prace Nikodema, najdojrzalsze. Spójne i proste do zrozumienia.


Kto jest autorem „Morfołaków”?

Ja.


Tylko ty?

Jestem twórcą „Morfołaków”, bo Nikodem pisał opowiadania. Próbował rozpisywać je na kadry i strony, ale średnio mu wychodziło i drastycznie w to ingerowałem. Jego pisanie trzeba było przekładać na język komiksu. Autorem komiksu jest osoba, która zamienia słowo pisane na historię opowiadaną za pomocą kadrów. Załóżmy, że postać A rozmawia z postacią B, są w pokoju, piją herbatkę. Autorem tej sceny jest osoba, która zdecyduje, kiedy dać zbliżenie na rączkę, podnoszącą filiżankę. Który kadr ma być niemy. Kiedy zrobić oddalenie i pokazać, że za oknem leci ptak. Jeżeli scenarzysta uwzględnia to w scenariuszu, to on jest autorem, a rysownik tylko ilustratorem. Jeżeli spada to na rysownika, scenarzysta jest tylko autorem opowiadania. Bardzo rzadko, zwłaszcza w Polsce, rysownik i scenarzysta cały czas konsultują się i obaj są autorami.


Jak ty, jako rysownik, czułeś się wchodząc po nastu latach w te same buty?

Strasznie dziwnie. Przygotowując się do narysowania „Nowego Testamentu” bardzo dokładnie przestudiowałem wszystkie stare „Morfołaki”. Rysował je zupełnie inny człowiek – nie tylko młodszy o dwadzieścia lat, ale i młodzieńczo bezczelny. Człowiek, który robił rzeczy, których już dziś nie robi. Typ, który stawiał sobie pięć kresek w kadrze i zostawiał je. Bo było go na to stać! Druga rzecz, która mnie uderzyła, to jak bardzo widać było zinowy charakter tych komiksów. Ja je robiłem do najróżniejszych gazetek, zbiorów, zinów, do szuflady. Nie wiedziałem, czy będę potrafił wrócić do tego klimatu. Z jednej strony dlatego, że już nie rysuję do szuflady – od razu wiedziałem, że „Nowy Testament” wyjdzie jako album, a to zmienia zupełnie podejście i technikę. Z drugiej strony dlatego, że nie mam już w sobie tej bezczelności. Jestem starszy o 23 wydane albumy.


To jak uznanemu artyście, jednemu z najbardziej cenionych polskich rysowników komiksowych, udało się wcielić w nikomu nieznanego studenta, rysującego do zinów?

Nie było łatwo. Do narysowania „Nowego Testamentu” musiałem podchodzić dwa razy. Pierwszą próbę podjąłem w trakcce zeszłorocznej „dwudziestki czwórki”, czyli rysowania komiksów non-stop przez 24 godziny. Ta próba zakończyła się porażką, bo próbowałem jeszcze wtedy narysować „Morfołaki” tak, jak rysuję „Rewolucje”. Wyglądało to źle i na kilka miesięcy dostałem blokady. Dopiero po pewnym czasie doszło do mnie, że „Morfołaki” to nie jest komiks, który mogę sobie najpierw naszkicować. Rysowanie „Rewolucji” to przemysł. Jedyne, co mogę zmienić w „Rewolucjach” to rysować je lepiej. Jeszcze bardziej malarsko. A „Morfołaki” to żywioł, latawiec puszczony na wietrze, pierwszy gest. Mogłem złapać oddech, znów pozwolić sobie na beztroskie mazanie tuszem. To było odświeżające.


I tak po prostu, nagle, pozwoliłeś sobie na błędy? Rysowałeś planszę, ostatni kadr spieprzyłeś, ręka ci źle poszła. I nie chciałeś tego poprawić?

Nie ma czegoś takiego, że ręka ci źle poszła. Twoja ręka po prostu idzie. I jak poszła, tak poszła. To nie jest źle. To jest. Jakiś czas temu usłyszałem formułkę: „twoje błędy są twoim stylem”. Całkowicie się z tym zgadzam. Ta krzywa kreska, w której ręka ci poszła, jest twoim stylem – nie ta prosta, którą zrobisz od linijki. W tej prostej nic nie ma. Ją może zrobić każdy. Im bardziej wymodelowaną kreską posługuje się artysta, tym jest nudniejszy. I tym bardziej bezosobowe są jego komiksy.


Każdy artysta komiksowy, którego znam, po wydaniu albumu, bierze go do ręki i komentuje: „tu mi nie wyszło, tu mi nie wyszło”…

Przy „Morfołakach” nie mogę tak powiedzieć. Na tym polega ta seria. Dlatego lektura starych „Morfołaków” była dla mnie takim kopem w twarz – nagle zobaczyłem, że już będąc szczylem miałem w sobie bezczelność, pozwalającą odpuścić, zaakceptować swoją kreskę.


Jak sobie wyobrażasz teraz powrót do wychuchanych, wycyzelowanych, pięknych „Rewolucji”?

Będzie ostro. Miałem już tego przedsmak. Przy okazji tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, ukaże się kolejny numer magazynu „Takt”. Narysowałem do niego 4-stronicową miniaturkę, już po „Morfołakach”. Ona nie wygląda jak inne „Rewolucje”. Rysowałem bez szkicu, krzywo, inaczej.


I w tym stylu chcesz już zostać? To jest nowy Mateusz Skutnik?

Nie wiem, ale „Nowy Testament” otworzył mi na nowo głowę na to, jak moje rysowanie powinno wyglądać. Zwłaszcza, że – co również ważne – rysowanie morfołakowe idzie szybciej.


Dobrze ci się w takim tempie pracuje?

Najlepiej. Gdy je łapię, jestem w stanie odciąć się od wszystkiego i skupić tylko na tworzeniu. Wyłączyć wszystkie facebooki, twittery i inne rozpraszacze. Wyrzucić troski i myśli o codzienności. Usiąść, rysować, a później iść spać i dalej śnić o tym komiksie. To jest, moim zdaniem, najlepszy moment w życiu rysownika. Kiedy zasypia, ale film z komiksem nadal leci mu się przed oczami. To trans.


Jak długo potrafisz być w takim transie?

Aż mi się album skończy. „Nowy Testament” powstawał 80 dni. A później się we mnie wypala i mam zjazd. Idę wtedy robić gry wideo, które też uwielbiam, ale które są moją pracą, więc traktuję je zupełnie inaczej.


I nie masz lęku, że tym razem wypaliłeś się już naprawdę i kolejna górka nie przyjdzie?

Oczywiście, że mam. Od dawna. Zacząłem o tym myśleć, jeszcze zanim wziąłem się za scenariusze Szyłaka, czyli dobre pięć czy sześć lat temu. Bałem się, że „Pełnej automatyzacji” już nie zrobię. Ale co roku jakoś się udaje.


Co dało ci streamowanie w internecie pracy nad „Morfołakami”?

W każdej pracy są momenty zmęczenia. Myśli, że może dzisiaj odpuszczę, zrobię sobie przerwę. Świadomość, że są ludzie, którzy oglądali moje rysowanie, dyscyplinowała mnie.


Kiedy jesteś w trybie tworzenia, ważny jest dla ciebie odbiorca? Zastanawiasz się, czy coś się sprzeda?

Nigdy nie zastanawiam się nad tym, co ludzie powiedzą. Najgorzej wychodzą ci, którzy słuchają rad od wszystkich i wciąż się głowią, jak zostaną odebrani. Tacy twórcy kończą na rysowaniu Kaczora Donalda.


Wielu polskich komiksiarzy marzy o tym, by utrzymywać się z robienia komiksów. Ty masz to gdzieś…

Każdy chce się utrzymywać z robienia czegoś, co kocha. Ja mam ten przywilej, że równie mocno, co robienie komiksów, kocham też robienie gier wideo. Swoich, bo to nie są gry robione na zlecenie. Żeby utrzymać się w Polsce z komiksów, trzeba zrobić 100 tysięcy fikołków na batucie i 10 tysięcy salt. Życie z gier jest o wiele prostsze. Gry dają mi tę swobodę, dzięki której nie muszę sobie wyobrażać robienia komiksów na zlecenie. Bo, szczerze mówiąc, nie byłbym w stanie. Rok w rok dostaję ogłoszenie o konkursie na komiks ekonomiczny i rok w rok nie nadążam z kasowaniem tego maila. Oczywiście, chciałbym być Enki Bilalem, który siedzi sobie we Francji, raz na dwa lata walnie album i z tego żyje. Ale w Polsce to nierealne.


Czujesz się syty? Jesteś w ekstraklasie polskiego komiksu. Zarabiasz robiąc gry, masz czas na robienie komiksów. Ludzie czekają zarówno na każdą twoją nową grę i każdy nowy album. Osiągnąłeś już „to”?

„To” jest zawsze za kolejnym komiksem. I każdy kolejny album jest „albumem życia”. Zawsze będziesz gonił i nigdy nie dogonisz. I to zawsze będzie bolało. Ale jeszcze bardziej bolałoby, gdybym w wieku 40 lat powiedział sobie: „jestem na szczycie, nie muszę już gonić”. Wyobraź sobie mnie 10 lat po takim stwierdzeniu. Mam 50 lat i wciąż myślę: „miałem 40 lat, gdy osiągnąłem wszystko”. Co bym wtedy robił?


[source]

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 19, 2017 11:39

September 4, 2017

Niebajka


kup płytę / buy this album


 


Co by było, gdyby Blaki rzucił karty komiksu, chwycił gitarę i zaczął śpiewać?…


Z nowej płyty Łukasza Majewskiego “Niebajka” możemy dowiedzieć się co zostało z “Mężczyzny z zakolami”, który odłożył swoje dotychczasowe piosenki “Ad acta”. Album składa się z jedenastu autorskich utworów, dzięki którym usłyszymy m.in: co się tłucze pod resztką zakoli, do czego doprowadzić może naiwna wiara w medycynę ludową, jak się kończy damsko-męskie spotkanie po latach oraz odkryjemy żeński pierwiastek twórczości, zaplątany w tryptyku o miłości.


Gitarę klasyczną Łukasza wspiera Mariusz Wilke (gitara basowa, gitara elektryczna). Na płycie usłyszeć można również Iwonę Loranc, w duecie z Łukaszem i solo. Jest też Blaki – komiksowa postać, której autorem jest Mateusz Skutnik. Blaki pojawia się na każdym elemencie poligrafii (okładka, książeczka, nadruk na płycie) i łączy ten niebajkowy świat z bajką.


Wszystkie elementy składają się na profesjonalne wydawnictwo (wydane przez autora własnym sumptem), które z przyjemnością bierze się do ręki, by z jeszcze większą przyjemnością go posłuchać.


Rok wydania: 2017

Opakowanie: Digipack (książeczka z tekstami)


Spis utworów:



Tak na spokojnie
Pytasz co u mnie
Ballada terapeutyczna
Spotkanie po latach czyli cios między oczy
Optymistycznie rzecz ujmując
Na złe i na dobre
Najprostsze z rozstań
Co miało zmienić się zmieniło
Jednego możesz być dziś pewny
Na każdej kropli
Niebajka





 





 



 



 



 



 



 



 



 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on September 04, 2017 04:52

August 23, 2017

Morfolaki 4, recenzja na Esensji

„Morfołaki. Nowy Testament” to – być może ostatnia – okazja do tego, by powrócić do baśniowego świata zamieszkiwanego przez ludzi i dziwne stwory z pogranicza snu i jawy. Jak zapowiada wydawca znajdziemy w tym tomie definitywne rozstrzygnięcie filozoficznego sporu trawiącego umysły morfołackich mędrców od początku serii.


Album zawiera jedenaście luźno powiązanych ze sobą opowieści. Motywem przewodnim jest w nich kwestia relacji pomiędzy rzeczywistością a fikcją, jawą a snem, czy wreszcie prawdą i kłamstwem. Wszystkie te napięcia manifestują się w dziwnym świecie, w którym granica pomiędzy tymi obszarami jest bardzo płynna (a być może wcale jej nie ma). To właśnie tu żyją obok siebie ludzie i Morfołaki, czyli stwory egzystujące w snach i poza nimi. Bez wątpienia jest to świat niezwykły. Można się tu na przykład natknąć na człowieka mieszkającego na drzewie, by utrzymywać i wzmacniać swój kontakt z naturą. Natkniemy się także na mężczyznę, który pracuje jako wisielec. W każdym mieście musi wszak być wisielec, bo wtedy widać, że panuje tu poszanowanie dla prawa, jak tłumaczy nam sam zainteresowany. Praca nielekka, ale przynajmniej dni świąteczne są wolne – chyba, że płacą ekstra. Jest tu również wąwóz, do którego trafiają odmieńcy, oraz szalony ogród pełen niesamowitych roślin. W tym świecie nawet bajka o czerwonym kapturku nie ma szczęśliwego zakończenia. Choć z drugiej strony, samo pojęcie szczęścia ma tu bardzo względny charakter.


Morfołaki nawiedzają ludzi i wdają się z nimi w dyskusje z różnych powodów i na rozmaite tematy. Czasami pojawiają się, by wyjaśnić różnicę pomiędzy jawą a snem, czasami tłumaczą dlaczego giną pewne rzeczy, a innym razem starają się złagodzić ludzki lęk przed umieraniem. Niektóre z nich cytują greckich filozofów – na przykład ten, który dziwiąc się ludzkiemu lękowi przed śmiercią mówi słowami Epikura: „Póki jesteśmy, nie ma śmierci, gdy jest śmierć, nie ma nas”. Inne siedzą w pieczarach i tylko od czasu do czasu wychodzą na świat, tylko po to, by stwierdzić, że jest on tylko złudzeniem (czyli nie różni się od cieni tańczących na ścianach platońskiej jaskini). Przychodzą także na ratunek miastom, których mieszkańcy nie pamiętają swoich snów. Każde spotkanie ludzi z Morfołakami stanowi niepowtarzalną okazję do podjęcia filozoficznych kwestii. Na przykład, czy człowiecze pragnienia są przyczyną wszelkiego zła, czy wręcz przeciwnie, stanowią źródło tego co wspaniałe? Czy ludzie cierpią dlatego, że nie mogą czegoś zdobyć, czy może pragnienie czegoś i wytrwałe dążenie do celu stanowi istotę człowieczeństwa? Morfołaki również między sobą toczą spory o zasadę świata oraz istotę wiary.


Głównymi bohaterami – a w każdym razie stworami, które pojawiają się w tych onirycznych opowieściach najczęściej są dwa dziwne stworzenia. Pierwszym z nich jest stwór o imieniu Ssufok, przypominające nieco ptaka, na grzbiecie którego podróżował Moebiusowy Arzach. Drugim jest trudny do opisania Ffymalx. Jest to dosyć upiorna kudłata głowa posiadająca skrzydła przypominające gałęzie. Obaj pojawiają się w poszczególnych historiach rozwiązując na różne sposoby ludzkie problemy. Poza nimi znajdziemy tu zróżnicowaną galerię niezwykłych postaci – zarówno ludzi jak i morfołaków. W kreacji występujących tu postaci bez trudu można rozpoznać rękę Mateusza Szkutnika, nawet jeśli tym razem stosuje on styl niezbyt dla typowy dla swoich ostatnich komiksów. Zamiast akwareli widzimy tu bowiem kadry rysowane piórkiem i pędzelkiem. O ile w warstwie fabularnej pobrzmiewają – moim zdaniem – odległe echa „Sandmana”, o tyle graficzna strona komiksu stanowi nawiązanie do twórczości Moebiusa. Kreskowanie i sposób konstruowania niektórych kadrów przywołuje jednoznaczne skojarzenia z dziełami francuskiego mistrza. Pozornie chaotyczna,swobodna kreska, sprawiająca chwilami wrażenie luźnych szkiców, doskonale sprawdza się tej surrealistyczno-onirycznej opowieści tworząc niesamowitą – nieco upiorną, ale jednocześnie kojącą – atmosferę.


„Morfołaki. Nowy Testament” to już czarta odsłona opowieści o niezwykłych stworzeniach. Dwa pierwsze albumy zbierające wybrane odcinki pierwotnie ukazujące się w komiksowych zinach, zostały opublikowane w 2004 i 2005 roku. Dwa lata później przyszedł czas na opasły tom zbierający nowe odcinki, niezrealizowane dotąd scenariusze, grafiki oraz szkice. Teraz Mateusz Skutnik postanowił sfinalizować przygodę z Morfołakami tworząc rysunki do scenariuszy Nikodema Skrodzkiego, które przez lata trafiały na półkę i zostały nieco zapomniane. Rezultat jest bardzo interesujący, choć komiks na pewno wymaga od czytelnika zarówno uwagi, jak i gotowości do pogrążenia się filozoficznej zadumie. Lektura komiksu nie jest przedsięwzięciem łatwym – trzeba się do niej odpowiednio przygotować i wprowadzić w odpowiednio refleksyjny nastrój. Każdy, kto ceni sobie niejednoznaczność i gęstą od symboli narrację, na pewno jednak doskonale odnajdzie się w onirycznym świecie Morfołaków i być może wykorzysta okazję do tego, by po raz kolejny zastanowić się nad kilkoma fundamentalnymi kwestiami egzystencjalnymi.


autor: Paweł Ciołkiewicz

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on August 23, 2017 00:36

July 26, 2017

10 Gnomes in Trstenik


download to play


Visit Trstenik, Croatia and find 10 gnomes hidden around the location. Find clickable areas, navigate through the locations and zoom into every nook and cranny to find those little bastards.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 26, 2017 05:03

July 24, 2017

Morfolaki 4, recenzja na naEkranie.pl

Żyją wśród ludzi, ale nas nie przypominają. Kim są? Czego pragną? Dziwaczne stworzenia powracają w nowym zbiorze autorstwa Nikodema Skrodzkiego i Mateusza Skutnika.


Morfołaki to stworzenia ze snu. Żyją na granicy marzeń i rzeczywistości, nieraz wchodząc w interakcję z ludźmi. Niczym w piosence Eurythmics jedne chcą nas wykorzystać, inne – pomóc nam. Jedno jest pewne. Potrzebują nas tak samo, jak my potrzebujemy ich.


Muszę przyznać, że nigdy nie czytałem wcześniejszych tomów dzieła Skrodzkiego i Skutnika. Nowy Testament był moim pierwszym spotkaniem z owocem ich niecodziennej wyobraźni. Znajomość reszty serii nie jest jednak wymagana. Nowy Testament to utwór bardzo przemyślany, przystępny dla nowego czytelnika, ale jednocześnie wymagający. Historie w zbiorze są pełne niuansów i po przeczytaniu zostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Z początku fabuły poszczególnych rozdziałów są niepowiązane ze sobą, ale szybko widoczne stają się motywy przewodnie.


Jak sugeruje nazwa, Nowy Testament skupia się na temacie wiary. Bohaterowie bez końca dyskutują o tym, czy wiara w bóstwa, istoty nadprzyrodzone, czy po prostu – wiara w czyjeś istnienie – ma moc sprawczą. Wszystko prowadzi do przywodzącego na myśl księgę Hioba zakładu dwóch potężnych przywódców morfołaków.


Drugim ważnym motywem są sny. Bohaterowie spędzają w snach tyle samo, a nawet więcej czasu niż na jawie. Świat snów jest niesamowitym miejscem przenikającym się z rzeczywistością, a władza nad nim przynosi niepokojące rezultaty. Surrealistyczny świat Skrodzkiego jest zaskakująco kompletny, wierny swym wewnętrznym prawom. Dzięki temu warto wracać do już przeczytanych stron, żeby zapoznać się z nimi przez pryzmat później ujawnionych informacji.


Czarno-białe ilustracje autorstwa Mateusza Skutnika nawiązują do sennej tematyki. Proste w formie obrazy są wyolbrzymione i dziwaczne, niczym na wpół zapamiętane sny zaraz po obudzeniu. Po przerwaniu lektury nasuwa się wątpliwość, czy przeczytana opowieść nie była tylko snem czytelnika.


Chociaż każdy morfołak działa przede wszystkim dla siebie, reprezentują one skrajnie różne postawy. Trójlicowy Sswijn za wszelką cenę pragnie potęgi, a mądry Ssufok – spokoju i wspólnej egzystencji ze śmiertelnikami. Ta dwójka, a także kilkanaście innych stworów ze stron komiksu, to naprawdę interesujące, niejednoznaczne postacie, przywodzące na myśl mieszkańców czerwonego pokoju z Miasteczka Twin Peaks. Próby odczytania ich charakterów i intencji to duża część przyjemności z lektury komiksu.


Nie każda historia reprezentuje podobny poziom. Początkowy rozdział jest bardzo krótki, ale nawet na tych kilku stronach – bardzo nieciekawy. Dalsze historie nie zawsze angażują, chociaż te udane są znacznie liczniejsze od złych. Część opowieści cierpi też na nadmiar postaci drugoplanowych i wątków fabularnych.


Morfołaki to album trudny do ocenienia. To na pewno utwór wymagający od czytelnika więcej wysiłku niż typowa seria komiksowa. Zabierając się do lektury, należy zadać sobie dwa pytania. Czy lubię niejednoznaczność i brak jasnych wyjaśnień? Czy nie boję się własnych snów? A potem, niezależnie od odpowiedzi, warto dać serii Nikodema Skrodzkiego szansę.


Autor: Mateusz Horbaczewski

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 24, 2017 05:18

the Ravine voting results

772 games were submitted between July 14th 2017 at 6:00 AM and July 17th 2017 at 8:00 AM. 3,702 ratings were cast by those who entered to 617 of the entries (79.9%) between July 17th 2017 at 8:00 AM and Today at 5:59 AM. The average number of ratings per game was 4.8 and the median was 3.



[source]

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 24, 2017 03:42

July 21, 2017

Submachine interview for LParchive.org

What’s the most interesting urbex-related thing you’ve found that you couldn’t fit into Submachine?


Anything bigger than a simple room. That includes big shipyard halls for example, large steam engines etc


Why use hindu and buddhist theming? Karma portals, Shiva…is it just for flavor?


It’s not only hindu and buddhist. If you look closely you’ll find a lot more religions in submachine. The point is it all blends together in the post-industrial era of submachine.


If you could redo any section of any game in the series, which would it be and why?


No, I’m not the type to dwell on past mistakes or missteps. I just do another game. However, once I’ll be putting out steam version of submachine I’m sure there will be changes made to locations and puzzles.


What is the exact chain of events and circumstances behind the Submachine(s), how did everything happen, why did they happen, what are the Submachine(s), and what was actually going on throughout the games?


So you want me to completely strip down the mystery of submachine. Why would I do that?


If you could go back and change one thing about each Submachine game, what would it be (if there are any)?


Again, nothing. I don’t imagine myself going back and changing things in finished projects.


Did your vision on what was going on and what you planned to have happen change over the course of creating the games?


It was created on the game-to-game basis. Each chapter was written after previous one was released.


Is there a conventional Earth like the one that we know, or has humanity in the Submachine series been living adrift in these strange, floating worlds of the submachines forever?


Yes, there is. After all, these machines are submerged. This is a world with most of physics similar to our world.


Did you ever sketch official character art for some of the characters like Mur and Elizabeth?


No. There was no need for it.


Did the submachines exist before humans? If so, then were the submachines ever meant for a different non-human civilization?


No. The first submachine was created by an architect.


What are some things that most people don’t know about your game series or haven’t noticed yet? Any plot details or design decisions would be cool to know.


People know much more about the series than I do. Maybe they don’t know that the series will return with new episodes in the future on steam (if they accept it).


Why is Murtaugh so mean? Leaving people to die doesn’t seem like a very nice thing to do.


It’s all explained within the games themselves.


Who are the people who worshipped Murtaugh and placed him in a sarcophagus? Is Liz pissed about being buried next to him?


That’s a mystery. How can you be pissed once you’re dead?


What is up with Einstein the cat?


What do you mean?… It’s a trans-dimensional cat, like all of them. He can move between layers at will.


Also what do you think the scariest detail you have put in your game is? For me, it is the part about how submachine can loop itself ‘vertically’.


Yeah, the idea of a loop is quite scary. So can be the location clusters in the subnet. It is possible to get stuck between two locations.


Now that old puzzles from previous Submachine games are being re-purposed, I’m ready to ask: For how long was it planned to have the final Submachine game reprise the series’s iconic locations? How many of these puzzles were designed for Sub10 and how many were extra ideas that couldn’t be fit into the previous games?


Not until writing submachine 10. I had an idea for it and then looked up previous games which part of them would fit that narrative.


I realize this is a stupid question, but I’m still trying to figure out how you bury a lighthouse while leaving it structurally intact. The Kent Lighthouse was a regular lighthouse, wasn’t it? Or is that an assumption too far?


it is. You bury a lighthouse by bringing together two layers, one of which is turned 90 degrees in relation to the other and then you let the sand slip from one to the other. You can transport entire desert that way.


Who were the Fourth Dynasty, and what happened to them? Their Winter Palace in the core of the Submachine had the same architect as the Kent Lighthouse, apparently outside of the Submachine — what was that guy doing, anyway? How were people apparently naturally living in the Submachine?


these are good questions, perhaps for more chapters of the game.


How far in advance did you plan the games? I imagine at some point there must have been some serious planning done considering items from Sub1 become useful in Sub10.


No. They were retrofitted to appear in submachine 10. As I said before, there was no series-planning up until like sub8 when I started thinking about how to finish this series.


Why was Mur buried in the lighthouse? This note “It’s no wonder they wanted to bury this whole lighthouse with him still inside. The collapse death toll was growing exponentionally. L” makes it seem like it was done to stop him from destroying more of the Submachine with his karma portals, but that doesn’t make sense to me as he was buried in it before he ever entered the Submachine (as far as I can tell). Is Liz just saying that she understands why people would want to bury him in the lighthouse even if that wasn’t the direct reason, or does the Submachine’s time distortion affect even the outside?


Murtaugh most definitely entered submachine before they buried him. That’s kind of a staple of the whole story.


Do you have a favorite fan theory about the submachine? For instance a way to look at it you never even considered yourself?


No. I try not to read too much into them, I don’t want to copy ideas from them, even semi-consciously.


Is the Submachine real?


Of course. We established that 10 years ago.


[source]

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 21, 2017 02:21

July 19, 2017

the Ravine


download to play


This one is an odd one. You see, I decided to take part in the very first Game Maker’s Toolkit game jam. Because why not. The theme of the jam was – dual purpose mechanics. Yeah, I know. And this is what I came up with after… uhm… about 24 hours of thinking about it. The jam was already well on the way when I cam up with this idea.  That left me roughly 36 hours to create this game. From scratch. Since they were very strict about rules and everything had to be done on the fly as I went – that’s how I did it. All code, graphics, ideas, sounds and everything was created during that 36-hour period on one weekend. When I count the hours I think I did it in about 32 hours, since I finished about 4 am, four hours before the deadline. It’s as good as it gets I guess. I found out that is really easier to take part in a comics 24-hour project than in 48-hour game design project.


Anyway.


Here it is. Enjoy.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 19, 2017 05:29

Mateusz Skutnik's Blog

Mateusz Skutnik
Mateusz Skutnik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Mateusz Skutnik's blog with rss.