- Taaaak?! - zdenerwowal sie teraz z kolei Piotr. - Taka jestes wazna? A na pewno nie potrafisz stac sie... niewidzialna! - Niewidzialna? - Karolcia wzruszyla ramionami. - Przeciez to drobnostka dla mnie. Zaraz moge to zrobic. _ E, smieszna jestes z tymi przechwalkami. Myslisz, ze ci uwierze? - szydzil Piotr...
Maria Krüger to pisarka literatury dziecięcej oraz dziennikarka. Ukończyła Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademię Nauk Politycznych w Warszawie. Z zawodu była ekonomistką. Debiutowała w 1928 w "Płomyczku". Pisała również do takich czasopism dla dzieci i młodzieży, jak: "Świerszczyk", "Płomyk" oraz "Dziatwa", "Słonko" i "Poranek" (czasopisma przedwojenne). Podczas okupacji współdziałała z grupą "Epoka". Uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim. Wymyśliła znaną telewizyjną audycję "Miś z okienka", do której długo pisała teksty. Jej najbardziej znane książki to "Karolcia" (1959), przetłumaczona na kilka języków oraz "Godzina pąsowej róży" (1960).
Ech. Nie do wszystkich ukochanych książek z dzieciństwa powinno się wracać. A Karolcia - obok Dzieci z Bullerbyn - była moją najulubieńszą, czytaną kompulsywnie i w kółko lekturą w II klasie podstawówki. Chociaż uczucia, które towarzyszyły ośmioletniej mi przy czytaniu nagle wróciły - te emocje, te marzenia by mieć swój koralik, ten wielki lęk przed Filomeną! - to banalność fabuły i toporność stylu dość mocno popsuły mi przyjemność. Co mi się wyjątkowo nie podobało: niby to Karolcia, mała dziewczynka, jest główną bohaterką tej historii, ale to drugoplanowy Piotrek dowodzi, przewodzi, znajduje rozwiązania i wyjścia z tarapatów i zdroworozsądkowo sprowadza "dziecinną" i głupiutką chwilami Karolcię na ziemię. Karolcia jest odważna, fakt, ale oczywiście musi mieć koło siebie męskiego bohatera, dzięki któremu fabuła w ogóle posuwa się do przodu.
Są książki, do których nie powinno się wracać wcześniej niż podczas czytania ich własnym dzieciom. Karolcia nadal wydaje się urocza, ale absurdalność i niekonsekwencja chwilami bolą w zbyt dorosły mózg. 4 gwiazdki zostają, bo w końcu jest to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa i niech taką pozostanie :)
Nie bardzo rozumiem dlaczego ta książka trafiła kiedyś do kanonu lektur szkolnych. Wymęczyłem się już czytając ją w wieku 8 lat. Teraz wymęczyłem się x10. Dosłownie nie płynie z niej żadna mądrość. W zakończeniu nie ma żadnej puenty ani morału. Nawet za bardzo nie ma tu żadnego zakończenia. Fabuła jest nudna i naprawdę słaba, wydarzenia nie mają praktycznie żadnej wagi, cała książka napisana jest męczącym mnie językiem, zwłaszcza dialogi pomiędzy bohaterami. Dorośli ludzie zachowują się absurdalnie, chwilami nawet bardziej dziecinnie niż dzieci. Filomena to jeden z najbardziej lamerskich czarnych charakterów o jakich czytałem. Nie ma ona żadnej głębi i w sumie to nawet nie wiadomo po co jej tak naprawdę ten koralik (no chyba, że po prostu skoro jest zła to do złych rzeczy i tyle), a to jak został zamknięty jej wątek (w sumie to w ogóle nie został)… ???????? Tragedia.
Karolcia podczas przeprowadzki znajduje koralik. Nie jest to oczywiście zwykły guzik czy ozdóbka, to magiczny koralik spełniający życzenia. Bycie niewidzialnym, a może taca pysznych ciastek lub zniknięcie znienawidzonej owsianki z talerza? Żaden problem dla naszego koralika. Oczywiście Karolcia przeżyje mnóstwo przygód, bo z wypowiadaniem swoich życzeń trzeba bardzo uważać i nie zawsze wszystko toczy się po naszej myśli. Dziewczynka będzie musiała się jeszcze wiele nauczyć.
Perypetie Karolci wspominam z sentymentem, to dla mnie jedna z ciekawszych lektur etapu wczesnoszkolnego.
Odwieczne pytanie w związku z motywem posiadania rzeczy, która spełnia życzenia: dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby zażyczyć sobie nieskończoność życzeń? Po drugie, w związku z tą książeczką przypomina mi się anegdota, że jakimś dzieciom po lekturze "Karolci" zadano pytanie, co by zrobiły, gdyby znalazły taki koralik. Jeden chłopiec odpowiedział, że "chyba by się zesrał" (domyślam się, że ze szczęścia) :D
Tym razem bez oceny, bo dorosła ja oceniłabym ją zdecydowanie za nisko jak na lekturę, którą kochałam za dzieciaka. Co wcale nie oznacza, że żałuję powrotu do niej - absolutnie nie. Wciąż będę z cieniem nadziei spoglądać na porzucone niebieskie koraliki i wspominać z sentymentem moją imienniczkę.
Coraz gorzej ocenia mnie się tego typu książki ze względu na wiek. Coś co dawniej dosyć dobrze trafiało w moje gusta, teraz jest takie nijakie, a wręcz irytujące.
Główną bohaterką jest tytułowa Karolcia, która wkrótce będzie mieć 9 lat. Znajduje ona podczas przeprowadzki, w szparze podłogi, niebieski koralik. Okazuje się, że ta drobna, wręcz bzdurna rzecz jest magiczna - otóż wystarczy wypowiedzieć życzenie, a spełni się ono od razu. I w sumie czytelnik od razu styka się z czarownicą Filomeną, chcącą zdobyć ów koralik. Potem w tej całej historii pojawia się chłopak z sąsiedztwa o imieniu Piotrek, który również bierze udział w tych niezwykłych przygodach.
Co zaczęło mnie teraz irytować? Powtarzanie bez przerwy imienia - to chyba tak na wszelki wypadek jakby ktoś miał sklerozę.. i oczywiście trzeba czasami powtórzyć dwa razy w jednym zdaniu. Na samej pierwszej stronie tekstu, gdzie czcionka nie należy do małych, naliczyłam 10 razy Karolcię. Druga kwestia to akcja, mało powalająca, mało wciągająca. Coś niby się zaczyna, ale zaraz kończy się i dostajemy rozdział albo dwa z takim pisaniem o niczym. Trzecia to bohaterowie przejawiają ewidentny rodzaj ślepoty. Coś dzieje się na ich widoku, a oni zachowują się jakby tego nie widzieli - rośnie Agacie w oczach dziewczyna i "kim pani jest", wraca do normalnego stanu "o, Karolciu, ta pani sobie poszła". Co z tego, że cały czas patrzyła w tę postać. Nagle znikąd zaczynają pojawiać się tace z ciastkami, Agata to widzi i "o chyba mam dziś imieniny". Naprawdę?
Czytałam ją w trzeciej klasie i bardzo mi się podobała, jednakże niestety teraz nie poszło tak dobrze. Sam pomysł na fabułę ciekawa, ale styl pisania 🤧😫.