Ucieczka niedźwiedzicy to wielowarstwowa historia o nierzadko dramatycznym uwalnianiu się z dotychczasowego życia, o poszukiwaniach w mrokach niepamięci wydarzeń – bolesnych i świetlistych – które mogą stać się bramą do wolności, nowym otwarciem. W świecie, który misternie tworzy Joanna Bator, postaci pojawiają się i znikają, kiedy najbardziej ich potrzebujemy, ale i w najmniej spodziewanych momentach.
Kobieta szukająca idealnego domu dla swojej rodziny, anglojęzyczny żółw we wrocławskim ogródku, zapomniane piętro wałbrzyskiego hotelu Sudety, nawiedzające na pozór zwyczajną rodzinę jednookie licho, małżeństwo szukające drogi do siebie na greckiej wyspie, japoński kochanek idealny – gęsta sieć tej niezwykłej opowieści oplątuje czytelnika, on zaś musi znaleźć najważniejszy dla siebie wątek, za którym będzie podążał w tej fascynującej, pełnej pułapek i niespodzianek podróży.
Joanna Bator is a Polish novelist, journalist and academic. She has written a number of books, both fiction and non-fiction. Her titles such as "The Japanese Fan" and "Sandy Mountain" have received wide acclaim in her native Poland. In 2010, she was nominated for the Gdynia Literary Prize for her book "Sandy Mountain". In 2013 her novel "Dark, Almost Night" has earned the Nike Award.
Zanurzyłam się w „Ucieczce niedźwiedzicy” z prawdziwym zachwytem. Tytułowa historia otwiera opowieść i od razu wprowadza nas w bazowy nastrój całości. To specyficzna lektura, miejscami melancholijna, miejscami tajemnicza. Joanna Bator pisze o śmierci, o umieraniu, o chorobach śmiertelnych i pożerających, takich, które odbierają pamięć i ciało. Pisze też o zagubionych sensach życia. O poszukiwaniach. O kobietach, które błądzą, szukają ścieżek, przemieszczają się i podróżują. O samotności, która najmocniej wybrzmiewa nie tylko w ciszy i ciemności, ale też (a może przede wszystkim) – w chaosie codzienności.
Kto chciałby rozpocząć przygodę z twórczością tej wspaniałej rodzimej autorki – „Ucieczka niedźwiedzicy” to dobry początek, to świeży trop, który pokazuje cały zasięg twórczości Joanny Bator. Wprowadza czytelnika w tak charakterystyczne motywy, pokazuje ulubione wątki, zahacza o tematy, których rozwinięcie znajdziemy w poprzednich powieściach. Jednocześnie, jest to spójna opowieść – zaczyna się i kończy, postacie żyją swoim życiem, ale nie pozostają w zawieszeniu. Nie jest to ani powieść, ani opowiadania, ale opowieść, która w miłośnikach twórczości autorki obudzi wspomnienia minionych historii i sprawi, że będziemy chcieli powrócić do tych ulubionych. Ja powrócę na pewno, a „Ucieczkę niedźwiedzicy” stawiam już teraz obok najlepszych i najulubieńszych książek tego roku.
DNF przy stanie 260/320. Bardzo chciałam doczytać, żeby ją sobie doliczyć do przeczytanych jeszcze w styczniu, ale to nie ma sensu. Męczy mnie ta książka, nie rozumiem, o co właściwie Bator chodzi. To taki „Dom dzienny, dom nocny” ale w dużo słabszym stylu (chodzi mi o formę książki, nie powiązania fabularne), bo jak przy Tokarczuk byłam przynajmniej zauroczona piórem pisarki, tak tu nawet stylistycznie nie miałam jakiejś wielkiej przyjemności z czytania.
ale to było świetne. bałam się nowej Bator, bo z ulubionymi autorami tak jest, że jednak boję się, że jakoś się zawiodę - chociaż nie przeszkadza mi schematyczność Bator, tak samo jak nie przeszkadza mi schematyczność Murakamiego, dobrze przeczytać coś innego.
nie zabrakło znanych elementów, ale było to coś zupełnie innego.
jedna z tych książek, które można zacząć znowu zaraz po skończeniu. tyle ma zagadek, połączeń historii i aluzji, że jedno przeczytanie nie wystarczy na pewno!
Proza Joanny Bator przemawia do mnie szczególnie. I bez znaczenia jest, czy sięgam po powieść opasłą, czy - jak w przypadku ,,Ucieczki niedźwiedzicy’’ - skromną w objętości. W każdym wersie, w każdym akapicie, w każdym zdaniu, tak przez nią pieczołowicie układanym, znajduję coś istotnego, coś szalenie uderzającego, coś – co w pędzie codzienności umyka mi poza kadr – a jednak jest; jest i na kartach jej książek ożywa.
,,Ucieczka…’’ stanowi, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zbiór opowiadań obyczajowych, opartych na kanwie motywów powszechnie znanych i często wykorzystywanych w literaturze. W istocie jednak ani o banale, ani też o przeciętności mowy być nie może, bowiem Bator, sięgając po tematy bliskie temu, co doczesne i przemijalne, wcale od oryginalności nie ucieka, wręcz przeciwnie. Wszystkie poruszane przez nią wątki – wątek śmierci, utraty, przypadku, nieuchronności – zadziwia swą formą; dwoistość rozumowania, umiejętność kreślenia żywych obrazów, poetyckość języka, wykorzystanie realizmu magicznego jako nośnika emocji, jego niezwykłość i niesamowitość, wprowadzać może w niemałe zdumienie, o ile – nie zachwyt.
Cicha, kameralna, a momentami szalenie intymna narracja, która splata ze sobą losy kilku przypadkowych osób, uderza natłokiem różnorakich emocji i przemyśleń. Dużo tutaj smutku, żalu, marazmu i bólu, lecz przy tym także… Uroku. Autorka, jakby na przekór ciążącemu nad bohaterami fatalizmowi, wyławia spośród jego najmroczniejszych zakamarków, małe iskierki – okruszki szczęścia, drobinki radości, resztki prostych wzruszeń i nikłych uśmiechów.
To powieść sformułowana zbiorem opowieści do samodzielnego połączenia. Tu Pani Bator się spisała - tj. instrukcję; językiem meandru, wejrzeniem ludzkiego w zwierzęce, motywem ryzyka i sposobem podążania za tym, co w człowieku nieużyte, niepuszczone, niemal nieprzypuszczane. Każdy rozdział pełni tutaj funkcję 1. drogowskazu i 2. furtki dla pozostałych - przed i za sobą. I gdyby jeszcze ta antystrukturalność nie zaczęła się powtarzać (komponować w siatkę), gdyby tak silnie wymierzony wielogłos się nie przerysował, może całość zamiast biernego wpatrzenia w bałagan zachęciłaby mnie do porządkowania przeczytanego. W całej tej tekstualnej grze wcale nie brakuje zgrania, tylko pewnej aktywności. Stylizacyjny miszmasz nie wprawił tej książki w ruch, a ja jestem, na nieszczęście, czytelniczką szukającą poruszenia. "Ucieczka niedźwiedzicy" zapytana o drogę opisała mi tylko kierunek, nie ruszając się słowem z miejsca.
Jestem absolutnie zakochana w tym, jak Joanna Bator posługuje się słowami, formułując uczucia i myśli, poetycko budując niezwykły klimat osobliwego, momentami surrealistycznego, a jednak realnego świata. Jak bowiem powiedziała jedna z bohaterek - To, co się dzieje w głowie, też jest prawdziwe. Autorka przeplata cienką nić połączenia pomiędzy bohaterami, wydarzeniami i miejscami. Odnajdywanie się w tej misternej mozaice wątków było niezwykle wciągające. I nie mogę powiedzieć że mi się to w pełni udało, mimo próby nakreślenia na kartce samych powiązań między bohaterami, które w pewnym momencie po prostu pokryły ją gęstą pajęczyną. Często gubiłam więc wątek, pozornie nieistotne fragmenty jedych historii uciekały mi pod natłokiem innych, miałam wrażenie, że coś zostało już wcześniej wspomniane, jakaś postać na chwilę pojawiła się na horyzoncie, jednak nie byłam w stanie przywołać kiedy i jak. I myślę że w pewnym stopniu wynikało to nie tylko z samej książki, ale ze mnie samej. W końcu przez ponad dwa tygodnie utknęłam w czarnej dziurze umysłu nie czytając nic, a teraz pochłonęłam niemal całą książkę za jednym razem. Niektóre opowiadania zostaną ze mną na długo, podczas gdy o innych zdołałam już zapomnieć. I czuję że nie wyciągnęłam z nich wszystkiego, coś wciąż kryje się przede mną pomiędzy stornami książki i będę jeszcze tego szukać.
Moja ulubiona forma opowiadań - każde o innym bohaterze, innej historii ale jednak wszystkie ze sobą połączone. Tego jak pisze pani Bator nie sposób pomylić z czymkolwiek innym - to jest do tej pory jedyna autorka u której taki surrealizm w ogóle mi nie przeszkadza, wręcz idealnie pasuje do klimatu całości. Miałam ten sam problem, co w przypadku Gorzko, gorzko - bohaterów i powiązań między nimi jest cała masa i nie jestem w stanie ich zapamiętać na tyle żeby wyłapać wszystkie powiązania i smaczki. I czuję, że tracę przez to na odbiorze. Ewidentnie przydałaby się tutaj tablica korkowa i czerwone sznureczki.
Jaka szkoda, że tak długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki. Gdybym tylko wiedziała, jak niesamowity klimat wyłoni się już z pierwszego opowiadania i nie pozwoli o sobie zapomnieć do ostatniej strony. Uwielbiam zbiory opowiadań, w których poszczególne utwory są ze sobą połączone w tak nieoczywistą mozaikę. Powstaje w ten sposób pewna całość, jednak cały czas mamy wrażenie, że jest ona niedomknięta, "Niecała", jak brzmi nazwisko jednej z bohaterek i nieustannie wymyka się ostateczności. Ponieważ była to tak znakomita uczta, ten rok zapewne upłynie mi pod znakiem nadrabiania jeszcze innych tytułów Joanny Bator.
Książka jest zbiorem opowiadań delikatnie ze sobą powiązanych. Zaczyna się ciekawie, w pierwszym opowiadaniu bohaterka, poetka Marianna Dolna przyjeżdża do Berna, aby popełnić samobójstwo. Pięknie opowiada Marianna o swoim sławnym, popadającym w demencję ojcu: „Nie pamiętam, czego nie pamiętam, płakał złamany. Zapomniałem, że zapomniałem.” Mówi też Marianna o sobie „Odnajdowałam się tylko w miejscach, gdzie zewnętrzna struktura świata pozwala się skupić na życiu wewnętrznym, bo nie trzeba się bać o bagaż, zdrowie i życie.” Piękne zdanie, pod którym mogę się podpisać.
Drugie opowiadanie, 'Trzy i pół godziny' jest bardzo ciekawe, zaczyna się tak, że samotna matka, kobieta sukcesu czeka właśnie na nianię, aby zostawić z nią syna i obejrzeć wypasiony dom na przedmieściach Warszawy, gdzie być może się przeniesie. W miarę słuchania początkowy obraz zmienia się, robi się coraz bardziej niepokojący. To opowieść w gruncie rzeczy tragiczna, o wielkiej iluzji i samotności. A w tle mamy specyficzny klimat Warszawy przedstawionej jako miasto rozwarstwione, gdzie ludzie z dużymi pieniędzmi żyją w innym, lepszym świecie i z pogardą patrzą na tych, którym się nie powiodło. Świetne opowiadanie.
Potem jest niestety gorzej, na przykład średnio podobało mi się opowiadanie 'Hotel Sudety' dziejące się w rzeczonym hotelu w rodzinnym mieście autorki – Wałbrzychu, trudno nie zobaczyć tej ruiny, gdy się przyjeżdża do tego miasta pociągiem.
Gdzieś tak w połowie lektury zaczęły mnie mocno nudzić te opowieści o samotnych kobietach gadających po angielsku z żółwiami czy hodujących nietoperze na wrocławskim blokowisku. Muszę powiedzieć, że jest to dobrze napisane, zdarzają się w tej prozie piękne zdania, czy fragmenty, na przykład w opowiadaniu 'Algorytm fantazji' przejmująco pisze Bator o występie japońskiego tancerza występującego w spektaklu 'butoh'. Z drugiej strony to wszystko jakieś takie puste, sztuka dla sztuki.
Jak już wspomniałem, opowiadania są delikatnie powiązane ze sobą postaciami bohaterek i bohaterów, swoją ważną rolę odgrywa też wspomniany hotel 'Sudety' w Wałbrzychu, ale jakoś nie miałem chęci zgłębiać tych więzi. Z reguły bohaterami opowiadań są kobiety, ale trafia się też mężczyzna, uderza, że są to prawie zawsze ludzie przeraźliwie samotni.
Książka kojarzy mi się z opowieściami Olgi Tokarczuk, 'Opowiadaniami bizarnymi' czy 'Bieguni', no cóż, to chyba najlepsza rekomendacja. Niemniej mam z panią Bator taki sam problem jak z noblistką: to dobra, wysmakowana proza, ale zupełnie mnie nie porwała.
Zacząłem słuchać audiobooka dobrze czytanego przez Annę Marię Buczek, ale zbyt to było nudne, przerzuciłem się od połowy lektury na ebooka.
No i wreszcie jest książka Joanny Bator, która mi się podobała - niemal bez zastrzeżeń. "Ucieczka niedźwiedzicy" to opowiadania, z których każde jest zamkniętą całością, ale i częścią czegoś większego. Zazębiają się o siebie małymi haczykami - postać, która mignęła w jednym gdzieś na marginesie, staje się bohaterem innego. Już pierwsze z nich, tytułowe, rozwaliło mnie dokumentnie, po nim przyszły kolejne, mniej lub równie dobre, jak to opowiadania. Motyw takiej czy innej ucieczki - od życia, od problemów, od świata - powtarza się tu często, jest centralną osią. I wreszcie nie mam wrażenia manieryzmu, które dość często towarzyszyło mi przy poprzednich książkach Bator. Bardzo naturalna proza, dotykająca we mnie czułych strun.
Szczerze mówiąc ciężko mi ją ocenić. Z różnych powodów. Przede wszystkim - forma. Niby opowiadania, a jednak w jakiś sposób łączące się w całość. W pewnym momencie myślałam nawet o DNF - ale jednak coś mnie przy niej trzymało i w sumie nie żałuję. Jednak książka ta w moim odczuciu bardzo nierówna, niektóre opowiadania mnie bardzo zaintrygowały, inne nie porwały wcale. Może po prostu nie jest to literatura dla mnie, bo czuję, że jest w niej coś, czego nie odkryłam. Język jest piękny i dzięki temu dobrze się to czyta. Jest w niej także dużo jakiegoś smutku i melancholii.
Dawno nie czytałem żadnej powieści Bator i naprawdę z wielkim zadowoleniem powróciłem do jej twórczości. Sam zbiór opowiadań jest naprawdę niezwykły, z pozoru osobne opowieści nagle zaczynają się ze sobą przeplatać, niektóre jako inna perspektywa, niektóre jakby tylko zaznaczone w tle. Melancholia, którą można wyczuć w każdej z tych opowieści jest czymś niezwykłym i zarazem charakterystycznym sposobem, w jaki Bator kreuje światy.
I haven't read any Bator novels in a while, and I was really pleased to return to her work. The collection of short stories itself is truly exceptional; seemingly separate stories suddenly begin to interweave with each other, some from a different perspective, and some merely hinted in the background. The melancholy that can be sensed within each of these stories is something extraordinary and, at the same time, a characteristic feature of Bator, how she creates her worlds.
Pani Bator jak zwykle doskonale opisuje relacje międzyludzkie, za co bardzo ją cenię. Zaskoczyło mnie meandrowanie na granicy realizmu magicznego w drugiej połowie książki. Zdecydowanie wolę pierwszą połowę, która jest bardziej osadzona w realiach. W drugiej postaci są za sobą połączone w coraz bardziej skomplikowany sposób, za czym chwilami średnio nadążałam. Mimo swojej nierówności książka bardzo wciąga. Ogromny plus za maleńki ukłon w stronę Barbary Serce. Solidne 4/5.
Zbiór opowiadań. Ludzkie historie często się przenikające. Jednak nierówne. Jedne mocno zostają w pamięci („Trzy i pół godziny”, „Stare buty”, „Hotel Sudety”, „Sadness is a blessing, sadness is a pearl”). Inne, nie wiadomo dlaczego znalazły się w zestawieniu… Jestem nieco zawiedziony.
Po fenomenalnym "Gorzko, gorzko" (o którym dalej często myślę, nawet mimo faktu, że czytałam je prawie półtora roku temu) nowych opowieści od Joanny Bator wypatruję z utęsknieniem. Tym razem dostałam zbiór opowiadań - osobnych, ale, jak bardzo szybko się okazuje, tylko z pozoru. Wszystkie szesnaście opowiadań bowiem bardzo szybko zaczyna meandrować, łączyć się ze sobą, przemierzać oś wyrysowaną wokół Marianny Polnej (znanej czytelnikom właśnie z "Gorzko, gorzko"), zazębiać i spinać pojedyncze imiona, nazwiska, miejsca i wydarzenia z innych opowieści Autorki.
O ile jednak to zazębianie się (bardzo gęste - zarysowałam dwie kartki A4 w próbie ich odkrycia) jest miłym dodatkiem i potencjalnym przyczynkiem do refleksji na temat nakładania się różnych życiowych opowieści w życiu i w fikcji, o tyle moim zdaniem jest tylko jednym z elementów tej świetnej książki. Owszem, powodującym, że "Ucieczkę niedźwiedzicy" warto przeczytać kilkukrotnie w poszukiwaniu kolejnych powiązań, oraz uatrakcyjniającym całość zwłaszcza dla osób, które lubią łączyć ze sobą fragmenty literackich puzzli, natomiast nie stanowiącym o jej świetności. Znane już postaci idą u Bator do przodu, jednocześnie kręcąc się w kółko, raz wybijając się na pierwszy plan, innym razem tylko mrugając gdzieś z dodanego na końcu akapitu zdania, łącząc ze sobą poszczególne opowieści. Wyobrażam sobie, że gdyby na podstawie tej książki powstała sztuka, to że wszyscy aktorzy byliby na scenie jednocześnie, jedynie zmienialiby między sobą ustawienia, raz wychodząc na przód sceny, raz pozostając na jej tyłach, jednak ciągle będąc widocznymi dla widza jako pewien zamknięty krąg osób wciąż w dziwny sposób ze sobą powiązanych.
Ale mimo że "Ucieczkę niedźwiedzicy" można czytać jako swoiste dopełnienie poprzednich historii czy też kolejną wielką opowieść o strukturze mozaiki, to nie można nie zauważyć, że każde z zamieszczonych w tym tomie opowiadań może stanowić świetną, pojedynczą całość, a to dla mnie największa siła opowiadań i innych krótkich form.
Wśród postaci opisywanych przez Bator dominują kobiety. O odmiennym statusie materialnym, majątkowym, innym wykształceniu czy sytuacji mieszkaniowej, ale wszystkie, jak ujął to Wojciech Szot w swojej doskonałej recenzji, szukające jakiejś formy wolności. Czy to wolności od choroby i powolnego umierania, czy od obciążeń rodzinnych, czy od społecznych konwenansów i schematów, czy od nudy i braku sensu.
Historie są różne, niektóre boleśnie realistyczne, niektóre lawirujące między jawą a snem. Co ciekawe, najbardziej emocjonalnie rozdarło mnie w tym momencie życia jedno z pierwszych i najbardziej realistycznych opowiadań w tomie, tzn. "Trzy i pół godziny". Nie napiszę, o czym jest, ale tak subtelnie, oszczędnie i świadomie podawany ładunek emocjonalny to moim zdaniem majstersztyk sztuki opowiadania. Podejrzewam, że nie jestem tutaj obiektywna też przez tematykę, którą Bator podejmuje, a która jest mi bardzo ostatnio bliska, natomiast uważam, że naprawdę każdy powinien to opowiadanie chociaż raz przeczytać.
Autorka zabiera nas niby wciąż do tych samych miejsc, ale tak, jak swoich bohaterów, umieszcza je ciągle w nowych kontekstach. Motywem powracającym przez całą książkę jest wałbrzyski Hotel Sudety, który niepostrzeżenie staje się kolejnym bohaterem powieści, tak samo jak greckie wyspy (w zdecydowanie innym wydaniu niż typowo turystyczne), oczywiście sam Wałbrzych, momentami Wrocław i Imbramowice.
Bardzo podoba mi się bycie wciąganą przez Autorkę w taką niby niepowieściową grę, odkrywanie kolejnych powiązań i - przede wszystkim - zagłębianie się w kolejne historie. O wolności, przynależności, poczuciu sensu, miłości, pisane z czułością do bohaterów i w tak świadomy sposób. Jeśli szukacie dobrej książki pod choinkę albo na mroźne wieczory, to właśnie ją znaleźliście.
Zdumiewająca i niecodzienna, a przy tym doszczętnie absorbująca czytelnika! Proza Joanny Bator fascynuje sugestywną aranżacją najbardziej kruchych fragmentów ludzkiej egzystencji – napełnionych intencjonalną goryczą obojętności, niekomfortowych i frustrujących, wyraźnie zamkniętych w płaczu rozmemłanej codzienności, bezdusznie żądających zmiany. Ucieczka niedźwiedzicy niezaprzeczalnie utrwala wizerunek życiowego marazmu. W moim odczuciu to zdumiewająca sekwencja fabularnych opowieści – historia snuta w duchu gryzącego przygnębienia, wymownie zatem smutna i refleksyjna, jednocześnie uzupełniona charakternie zarysowaną magią.
Jak to z opowiadaniami bywa - jedne podobały mi się bardziej, inne mniej. Ale tym, co podoba mi się w twórczości Bator niezmiennie, jest język, jakim posługuje się autorka.
Każdy rozdział poszerza opowieść o perspektywy kolejnych postaci, nie zawsze w oczywisty sposób. Opowiadania nie są równe, kilka rozdziałów jakby na siłę, jednak fakt, że nie jest to zwykły zbiór opowiadań, tylko wielokolorowa mozaika wydarzeń ludzi, których losy się przeplatają jest na zdecydowany duży plus. Lektura nie jest łatwa i przyjemna ale raczej nikt, kto sięga po Bator świadomie na to nie liczy :)
Polska Murakami? Miejscami Sally Ronney? Tyle połączeń i nawiązań, tyle dróg, którymi mogą pobiec myśli, by potem się znowu zapleść w jakiś supeł. Dojmujący new age, z domieszką the getaway assessment w wersji pop. Zbiór kilkunastu opowieści, literackich puzzli, osobnych form, zazębiających się postaciami, miejscami, nastrojem, uczuciem. Chwyciło ale i odpuści. Nie wróci, jak żółw mówiący piękną angielszczyzną, sum z bagien albo batwoman odlatująca ze swojego balkonu. Bizarne opowieści, konkurencyjne krótkie formy, by złapać nas w refleksji. Pozwolić sobie wejść w smutek, by potem moc na własnych prawach z niego wyjść i znowu zaangażować się w świat; smutek pozwala się zatrzymać i po japońsku popatrzeć, jak opada liść. Tylko tu nie jestem do końca przekonana, czy ten liść tak poetycko opada, czy już raczej gnije w mokrej ziemi brzydkiego polskiego podwórka, gdzieś na tyłach hotelu Sudety. Pisarka zapuszcza w nas niepokojącego wajba chcąc wzbić się na meta level, czasem jest bardzo realistycznie by potem balansować na granicy jawy i snu.
Zostanie ze mną -- myśl, że spotykamy różnych ludzi w różnych momentach naszego życia, które toczy się ze zmienną prędkością. Świadomość wpływu tych połączeń, nieświadomość kontekstów, dróg, bagażu doświadczeń i pragnień innych ludzi albo perspektywa ponownych z nimi spotkań powinna zawsze być w tyle naszej głowy. Czasem drzwi, które pragniemy zatrzasnąć są obrotowe, a połączenia, na które nie zwróciliśmy uwagi, nabierają celowości dopiero z perspektywy wielu lat. Bardzo ontologicznie, bardzo 'czująco', wielowymiarowo. Tikkun Olam. Wspólnotowość, planety w tranzycie, wielka koniunkcja i ponowne oddalenie. Piękny materiał do przełożenia na sztukę teatralną, do zrobienia zoom out, zoom in na poszczególne postacie i całą misterną konstrukcję, w której są zawieszone.
"Uważała, że ważne osoby, które spotykamy, są czymś w rodzaju węzłów w sieci i jeśli mamy szczęście, poznamy wzór, jaki tworzy całość, bo za tymi supłami i przed nimi są inne: ludzie, których poznaliśmy po drodze, czasem tylko przelotnie, nie zdając sobie sprawy, jak znaczącą rolę odegrali w naszym życiu. Dotyczy to nie tylko osób, ale też zwierząt, domów, książek, mórz, istot wymyślonych! Nie wpadamy na siebie ani w ogóle na nic przypadkowo, tłumaczyła z pasją Ewelina, tylko uparcie podążamy pajęczyną ścieżek, która nas do siebie przyciąga i łączy. Nie ma przyczyn i skutków, jest tylko sieć. Taka sieć jest jak osobne opowiadanie, moje, twoje, które w pewnym momencie krzyżuje się z innym, nieprzypadkowym, a to łączy je we wzór niepowtarzalny jak płatek śniegu. Tak po prostu musiało być, że się spotkałyśmy, i nie był to ani przypadek, ani przeznaczenie. Ja co prawda wierzyłam, że życie przypomina kłębek poplątanych nici raczej niż płatek śniegu, ale podobała mi się aura niezwykłości, jaką Ewelina nadała naszemu spotkaniu, i to, że mnie wybrała."
Jest to coś tak ciężkiego, dusznego, niewygodnego, że ciężko czytać. Przerwałam po dwóch pierwszych opowiadaniach i myślałam, że już do książki nie wrócę. Ale jednak coś mnie ciągnęło do niej i po 2 tygodniach wróciłam i skończyłam w jeden dzień. Trudne i rozrywające są niektóre historie, zwłaszcza pierwsze kilka. Mnie rozszarpały na kawałki.