Szczepan Twardochs monumentaler, kühner Roman über eine schlesische Familie. Ausgezeichnet mit dem Brücke Berlin Literatur- und Übersetzerpreis 2016. Die Erde weiß alles. Sie kennt Josef Magnor, der 1906 als Kind den Geschmack von Wurstsuppe entdeckt und nie mehr vergisst. Der im Schützengraben landet und später im Bett der jungen Caroline. Nachdem er eine Tragödie angerichtet hat, bietet die Erde ihm ein Versteck in einem schlesischen Stollen. Sie sieht auch Josefs Urenkel, den Architekten Nikodem. Dem alles entgleitet, was er liebt: Frau und Tochter, die Geliebte, das Haus, das er sich gebaut hat – was wird er retten können? Die Erde kennt das Ende ... Szczepan Twardochs «Drach» entfesselt einen grandiosen Reigen von Werden und Vergehen – ein gewaltiges Panorama des 20. Jahrhunderts.
Szczepan Twardoch, ur. 1979, pisarz i publicysta. Z wykształcenia socjolog, studiował socjologię i filozofię na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Mieszka w Pilchowicach na Górnym Śląsku.
W listopadzie 2012 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się powieść p.t. Morfina, nominowana do Paszportu Polityki 2012.
Zacznijmy może od tego, czym Drach nie jest. Nie jest na pewno śląską epopeją i raczej zawiodą się ci, którzy czegoś takiego będą oczekiwać. W tej powieści Śląsk jest tłem, tłem konkretnym, wyrazistym, ale nie wchodzącym w rolę głównego tematu. I bardzo dobrze. Na początku deklaracje autora, że to jest o historii, która mogłaby się wydarzyć gdziekolwiek indziej i gdziekolwiek indziej się wydarzała, ale on wybrał akurat tą, bo akurat stamtąd jest, traktowałem jako podpuchę albo krygowanie się. Ale nie. To prawda. Przekonała mnie o tym jedna ze scen, która mogłaby się wydarzyć na podwórku mojego dziadka, a może nawet się wydarzyła, w zupełnie innym miejscu, w tym samym czasie, tylko trochę później. Wtedy działy się takie historie.
Jest Drach fenomenalnie napisaną sagą rodzinną z historią w tle (w dodatku historią opowiedzianą z innego niż polsko-podręcznikowy punkt widzenia). Z hipnotyczną narracją, prowadzoną z perspektywy wszechwiedzącego, pozaczasowego chtonicznego bóstwa, personifikacji ziemi samej (ale nie śląskiej ziemi, tylko w ogóle). Ciągłe przeskoki czasowe, repetycje, zderzanie ze sobą zdarzeń odległych w czasie ale nie przestrzeni (albo na odwrót) — to wszystko wymaga skupienia czytelnika z jednej strony, ale z drugiej nadaje tej historii, niebędącej przecież thrillerem, dynamizmu. Ale też zamienia monolog Dracha w rodzaj uniwersalnej przypowieści o ludzkim losie. Co samo w sobie jest już środkiem dosyć kozackim, bo stawiającym pisarza w roli mówiącego jak jest.
Twardoch do takiej formy wypowiedzi ma słabość już od jakiegoś czasu. Pozaczasowego narratora mieliśmy już w Wiecznym Grunwaldzie, chwilami odzywał(a) się w Morfinie. Jednak dopiero w Drachu doprowadził tą metodę do ściany, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Bo sięgając po tak mocny środek wyrazu, równocześnie bierze większą odpowiedzialność za słowa narratora. A Drach kłamie.
W co najmniej kilku recenzjach spotkałem się ze stwierdzeniem, że powieść przedstawia dzieje śląskiego rodu rozpięte w latach 1910-2014. Tak, rozpięte. To prawie prawda. W rzeczywistości jednak rdzeń akcji rozgrywa się w latach 1910-1945. Do tego mamy współczesną klamrę rozgrywającą się w 2014. Pomijając kilka pobocznych epizodów sięgających wojen husyckich, czy lat 90-tych XX wieku (w gruncie rzeczy budujących jedynie tło do wątku współczesnego) oraz bodajże dwóch dziejących się zaraz po wojnie, pomiędzy 1945 a latami dziesiątymi naszego wieku w kronikach Dracha zieje czarna dziura. Te czasy są wzmiankowane jedynie z konieczności, dla zapełnienia luk genealogicznych, takie tam gdy Mahalaleel miał sześćdziesiąt pięć lat, urodził mu się syn Jered. A po urodzeniu się Jereda żył osiemset trzydzieści lat i miał synów i córki. Gdy Mahalaleel miał ogółem osiemset dziewięćdziesiąt pięć lat, umarł. Nawet bohaterowie, którzy obie te perspektywy spinają, nie mają z tego okresu żadnych wspomnień. Żadne istotne wydarzenia się w tym czasie w ich życiu nie wydarzyły. Wszystko, do czego się odwołują, co ich ukształtowało, wydarzyło się najpóźniej w trakcie wojny albo zaraz po.
To wszystko nie ma żadnego znaczenia, komentuje co chwila losy bohaterów wszechwidzący i wszechwiedny Drach, ale właśnie wtedy kłamie. Bo jeśli to nie ma żadnego znaczenia, to dlaczego o jednych zdarzeniach nam (Twardochowi) opowiada, a o innych nie? Dlaczego robi taką przerwę w narracji?
Bo to nie jest przerwa. Tam nie ma ciągłości. Wątek Nikodema jest kontrapunktem, a nie kontynuacją historii Josefa. I właśnie wymowa tego kontrapunktu jest dla mnie małym zgrzytem. Obie opowieści są w wielu punktach paralelne — obaj bohaterowie są słabi, obaj popełniają błędy, obaj tracą rodziny. Jednak są opisywani w kompletnie odmienny sposób. Miłosna przygoda Josefa jest przedstawiona w sposób niemalże poetycki, romans Nikodema to po prostu ordynarne ruchanie. W jednym przypadku mamy do czynienia z sentymentalną patyną, w drugim z opisem spod którego jawnie wyziera nuta pogardy. Josef jest bohaterem tragicznym, naznaczonym przez Historię, współczujemy mu. Nikodem to dupek, który wszystko w życiu ma podane na tacy a jednak i tak spierdoli wszystko co ma. Ja czuję w tym tęsknotę za Historią w roli demiurga, która może niekoniecznie czyni z ludzi herosów, ale przynajmniej kształtuje ich, zmusza do deklaracji, do mówienia tak albo nie, do obierania stron, do jak kochania to na zabój, tęsknotę za wojną (ewentualnie inną rozpierduchą) jako stanem wyższej konieczności w którym dokonuje się rafinacja charakterów, podział na szuje, bohaterów, tchórzy. Wtedy działy się takie historie — pisał Marcin Świetlicki — teraz już nie. Wtedy istnieli mężczyźni i kobiety. Teraz nie wiadomo co istnieje. U Twardocha w momencie, kiedy Ślązaków przestają mleć żarna Historii, również osobiste historie przestają się dziać, albo zamieniają się w żałosną telenowelę na serio.
Nieładnie mi pachną takie sentymenty, wyczuwam woń tęsknoty za musztrą i nutę iperytu.
Ale mimo tych zastrzeżeń, to jednak dobra powieść, w moje upodobania trafiająca dodatkowo wyeksponowaniem znaczenia Wielkiej Wojny, nieobecnej praktycznie w historii osobistej Polaków, a będącej pokoleniowym doświadczeniem na Śląsku. Do podnoszonego w wielu recenzjach efektu obcości językowej związanego z użyciem śląskiej godki i niemieckiego się nie ustosunkuję, bo ani jedno ani drugie nijakiej obcości u mnie nie wywołuje.
Definitywnie, z książek mijającego roku Drach jest w absolutnej czołówce listy must read. Warto go przeczytać, choćby po to, żeby na przykład wyczytać w nim coś kompletnie innego niż wyczytałem ja. A da się na pewno.
Drach ist ein Wort im oberschlesischen Dialekt, der „ślōnskŏ gŏdka“. Die Ähnlichkeit zum deutschen Wort Drachen ist nicht zufällig. Der Drachen ist die (oberschlesische) Erde, aus der alles kommt, zu der alles wird. Daher haben die Menschen eine besondere Beziehung zu ihr, allen voran die Bergarbeiter, die jeden Tag in die Muttergottheit einfahren und in ihren Gedärmen wühlen. Diese etwas unappetitliche Sichtweise deckt sich mit dem Stil des Buches, das stellenweise abstoßend und obszön daherkommt.
Der Drach existiert überall und außerhalb der Zeit. Deshalb ist die Familiensaga – denn um eine solche handelt es sich letztlich – räumlich und zeitlich zerrissen. Mit einer Ausnahme fungieren daher die Jahreszahlen der Handlungsfetzen als Überschriften der Kapitel. Lediglich die Geschehnisse auf dem Loretto-Hügel an der Verdun-Front im ersten Weltkrieg sind als solche bezeichnet und chronologisch erzählt. Gleiches gilt für das chaotische Vorrücken der Ostfront über die Gegend südwestlich von Gleiwitz/Gliwice, dem Lebensmittelpunkt der Familien Magnor und Gemander, deren Geschichte der Roman erzählt.
Twardochs Erzählstil ist SEHR gewöhnungsbedürftig und bedingt vielfältige Wiederholungen, die dem Leser nach einer Zeit etwas auf den Geist gehen. Andererseits ist dieses Buch so sehr jenseits der Alltagskost, dass es der Mühe wert ist. Für mich als des Polnischen kundigen deutschen Leser bedeutete der Wechsel zwischen den Sprachen und Mundarten einen zusätzlichen Reiz zu dem historischen Hintergrund des schlesischen Grenzlandes und der dort beheimaten Menschen. Dies war sicher nicht mein letztes Buch dieses Autors.
Das erste Buch, das unsere Leserunde mit völlig unterschiedlichen Einschätzungen beendete. Ungewöhnlich ist es schon dadurch, dass die Erde, die hier Drach genannt wird, als allwissender Erzähler auftritt. Dieser hat ein anderes Zeitgefühl, für ihn existiert nicht gestern und heute, alle Ereignisse finden zur gleichen Zeit statt („Zur gleichen Zeit, nur vier Jahre zuvor“). Erzählt wird eine Familiengeschichte aus Oberschlesien vom Beginn des 20. Jahrhunderts bis in die heutige Zeit. Das geschieht durch den Erzähler Drach nicht in chronologischer Reihenfolge, sondern in Zeitsprüngen und ermöglicht, den Fokus auf besondere Ereignisse zu legen und Parallelen in den Generationen hervorzuheben. Einzelne Bilder blitzen wie Schlaglichter auf und müssen sich im Kopf des Lesenden zusammenfügen. Die Zeitebenen wechselten in unterschiedlichem Rhythmus, der schnelle Wechsel überforderte mich häufig, während längere Passagen, an denen einer Person gefolgt wird, besser zu lesen waren. Nur am Schluss, als Ereignisse aus verschiedenen Zeiten, aber an einem Ort in einem Mix erzählt werden, fand ich die kurzen Sprünge gelungen.
Dem Erzähler ist nicht nur eine zeitlich gemischte Erzählweise eigen, sondern auch ein emotionsloser Blick auf das Geschehen und das fast vollständige Fehlen der Landschaftsbeschreibungen. Die Sätze sind nüchtern, auf Wesentliches beschränkt, ohne Ausschmückungen. Einerseits kommen einem die Figuren nicht sonderlich nahe, sind die Orte in ihren wechselten Ortsbeschreibungen kaum zu unterscheiden, andererseits gelingt es mit wenigen Sätzen die Bedeutung eines Ereignisses für das Leben der Person überdeutlich zu gestalten. Dabei ist besonders der Einschub „Loretto.Höhe 165“ zu nennen, der die Schrecken des Ersten Weltkrieges auf wenigen Seiten wachrufen kann.
In die Familiengeschichte mischen sich immer wieder Bilder des Sterbens, der Verwesung und der Bedeutungslosigkeit einer Familie in Oberschlesien für die gesamte Erde. Das ist so hoffnungslos und erscheint für mich so ausweglos und düster, dass es kaum zu ertragen ist. Aber mir wurde die Zwangsläufigkeit der Entwicklung nicht klar. Obwohl ich der Meinung bin, dass sich Erlebnisse der Soldaten im 1. Weltkrieg oder in jedem anderen Krieg noch über Generationen negativ bemerkbar machen können, sah ich den Zusammenhang hier nicht. Die Ereignisse, die in wenigen Orten in Oberschlesien spielen, die durch Aufstand und Volksabstimmung plötzlich eine neue Grenze erhielten, hätten ebenso an fast jedem anderen Ort in Mittel- oder Osteuropa spielen können. Die Sinnlosigkeit der Grenze wurde überzeugend dargestellt, auch welche Absurdität die Unterscheidung zwischen Polen und Deutschen in Oberschlesien darstellte. Jeder entschied aus seiner persönlichen politischen Zugehörigkeit und seiner ganz persönlichen Situation ob er künftig Pole oder Deutscher war, jeder sprach Oberschlesisch und daneben deutsch oder polnisch, was für die spätere Zugehörigkeit keine Rolle spielte. Das war der interessanteste Aspekt des Buches. Dialoge wurden im Original in Oberschlesisch geschrieben, um dessen Erhalt sich der Autor bemüht. In der deutschen Übersetzung sind die Dialoge in Niederschlesisch abgefasst, was es den deutschen Lesern vermutlich leichter macht das Buch zu lesen als den polnischen.
Ich habe keinesfalls bereut, das Buch gelesen zu haben, aber ich habe es auch nicht völlig verstanden. Besonders auf stilistischem Gebiet geht der Autor ungewohnte Wege, die mich nicht immer überzeugten. Die Wiederholungen von Geschehnissen, die Schlaglichter auf Ereignisse, die für mich in keinem Zusammenhang zur Familiengeschichte standen und einige Geschehnisse, die nur dem Stil geschuldet sind, beeinträchtigten das Lesevergnügen. Twardoch flicht oberschlesiche Geschichte ein, aber lässt viele Jahre und Ereignisse aus, so kommt die Zeit des Sozialismus fast gar nicht vor und auch die Generation aus dieser Zeit wird nahezu ausgelassen. Andererseits beschäftigt mich das Buch, es wirkt nach und lässt meine Gedanken kreisen. Vielleicht verstehe ich es irgendwann besser.
W grudniu 2014 roku Szczepan Twardoch popełnia najpiękniejszą, najprawdziwszą książkę. W tym samym czasie, ale cztery miesiące później Dominika ją czyta i płacze - trochę dlatego, że taka wspaniała, a trochę dlatego, bo ma katar, i to jest ważne, ale zupełnie nie ma znaczenia. Nie polecam, ani człowiek, ani sornik, ani strom, ani Cezar nie zasługują, żeby obcować z takim ideałem.
Ich muß gestehen, hätte ich nicht zuvor den "Boxer" und "Morphin" von Szczepan Twardoch gelesen, hätte ich dieses Werk wohl nach zwei Kapiteln zur Seite gelegt, da der nicht lineare Erzählstrang, bei dem verschiedenen Zeitebenen collagenhaft ineinandergeschoben werden arg gewöhnungsbedürftig war. Ich bin froh es nicht getan zu haben! Wenn man sich an den ungewöhnlichen Stil gewöhnt hat, eröffnet sich ein faszinierendes Panorama von Schlesien zwischen dem ersten und zweiten Weltkrieg mit Exkursen ins Jetzt. Empatisch und - wie man es von Szczepan Twardoch gewohnt ist - mit Ironie und Tempo werden interessante und für die Zeit der Grenzziehung repräsentative Charaktere gezeichnet.
Moja przyjaciółka poleciła zacząć od Dracha. Możliwe, że już lepiej nie będzie. Nie jestem fanką Peaky Blinders.
Trochę patos, trochę maczo, trochę ginekolog amator. Ogólna chłopięcość. Przeczytałam na trzy razy i było to wartkie przeczytanie, więc jest też trochę dobrze. Na pewno będę czytać więcej.
Długo odpoczywałam od polskiej prozy, więc zaczynam się zastanawiać, czy każda fikcja nominowana do Nike po Wojnie Polsko Ruskiej musi być pretensjonalnie przestylizowana?
Przejrzałam też parę recenzji i chyba tylko mnie uwierają naturalistyczne sceny seksu z czternastolatką? Kobiecość jest w Drachu spolaryzowana, występują jednie dziewczyny i staruszki, a staruszką jest się już po pięćdziesiątce. Pomiędzy tymi biegunami jest bardzo niewiele, głównie seks i pasywność. Jeśli kobieca bohaterskość, to tylko po przez bierną zgodę na przemoc, co wypada blado w porównaniu do męskich rówieśników (dziewczynka przemierza wojenne Niemcy na rowerze, po to tylko by zobaczyć trupa w rowie i zostać dwa razy zmacaną, co wciąż wspomina, jako staruszka uzależniona od prochów - między dziewczynką a staruszką nie ma żadnego rozwoju.) Mam wrażenie, że to, co stoi na przeszkodzie by Twardoch z rzemieślnika, stał się dobrym pisarzem, to jest szowinizm. Szowinizm jest cechą wybitnie polską i w Polsce albo kultywowaną albo transparentną. Schlebianie kulturze gwałtu sprawia, że zamiast iść do przodu, Twardoch zatrzymuje się w pół kroku, łapie co popadnie (gadżety!) i wycofuje się w bezpieczne, oswojone tereny.
Problem ma też Drach z nowoczesnością, która tak samo jak kobiecość, jest nudna i pełna klisz. Nie jest pewna czy miałkość i nuda wątku Nikodema (ile razy czytaliście ten scenariusz? Gretkowska? Plebanek? Kuczok?) to zamierzona krytyka kapitalistycznej męskości czy wypadek przy pracy. Podejrzewam, że Twardoch w nowoczesności, tak jak w kobiecości, a może we wszystkim, co nie jest rozbuchanym wyobrażeniem o męskości, nie czuje się swobodnie.
Na koniec muszę dodać, że sploty różnej mowy, że to jak Drach zmusza do językowego wysiłku, że sceny w kopalni, jest moc. Dla samej kopalni i Josefa srającego w ciemnościach, warto.
O łaaa! Kawał doskonałej, mocnej powieści, nad którą zachwyt wcale nie jest sztuczny, czy przesadzony. Drach jest, Drach wie, Drach obserwuje. I opowiada. Dzieje rodziny naznaczonej wojną - pierwszą i drugą. Rodziną rozdartą pomiędzy tym co polskie, a tym co śląskie. Rodziną, której historia jest pełna bólu, nieszczęścia, ukrytych namiętności i krótkich chwil szczęścia. Wszystko tu płynie, wszystko trwa, wszystko pewnego dnia trafi na powrót do ziemi. Do niego. Do Dracha. "Czy to ma jakieś znaczenie? Żadnego i ogromne, jak wszystko".
Pretensjonalna treść w męczącej formie. Od wszechwiedzącego i nieomylnego narratora, jakim jest Drach, oczekiwałam czegoś więcej, niż prawd objawionych na poziomie Paulo Coelho. Powieść ma kilka ładnych zdań, może nawet momentów, ale zdecydowanie nie tyle, żeby były przeciwwagą dla czterystu stron taplania się w błocie/bełkocie i fatalnego zakończenia.
3.5*. Ok, najwyraźniej 3.49, skoro zdecydowałam się dać ***, a nie ****. i sama nie wiem, co mi w tym Drachu nie podpasowalo, ale zagaduję, że forma ;)
Dałem 4, ale prawdę mówiąc nie wiem jak uczciwie ocenić tę książkę. Są momenty, za które należy się 5, jest też sporo takich na 1. Najwyższej oceny wystawić nie mogę, bo lektura jest bardzo męcząca (dużo wtrąceń po niemiecku, po śląsku, specyficzny styl, dużo powtórzeń). W każdym razie, książka coś we mnie zmieniła, poruszyła pewne struny, w paru miejscach odsłoniła tajemnicę istnienia, pozwoliła spojrzeć inaczej na pewne sprawy.
The narrative was quite chronologically chaotic, which made it difficult for me to place all the characters and events, but as the narrator kept repeating, "it doesn't matter at all."
Overall, I got a strong sense of the different eras, spanning from the late 19th century to the early 21st century in Poland (or on "Polish" lands). Twardoch's research is impressive.
As always, his storytelling had a rhythm and a melody that bound it together and made it stand out among other books.
The statement that "this/none of this matters" resonated deeply with me, tied to the idea that "from dust you came, and to dust you shall return." No matter how much I’d like it not to be true...
Niesamowita książka. Ujęło mnie w niej mnóstwo rzeczy, od formy podmiotu lirycznego, przez brak tłumaczeń dialogów (nie rozumiesz śląskiego/niemieckiego, twój problem!) po tak lekko podaną brzydotę i brutalność. Twardoch jest jednym z powodów dla których turpizm został narodową stylistyką dla ślązaków. Poza tym, jako hanysowi, ciepło mi się robi na serduszku kiedy mogę przeczytać historię osadzoną kulturowo tak blisko mojego domu. Summa summarum, 5+/5 musiałem sobie dawkować, bo nie chciałem jej kończyć zbyt szybko.
XXI wieczny konsumpcjonizm, walka o wszystko na Górnym Śląsku w czasach powojennych, po Wielkiej Wojnie, kilka biografii zapętlonych w dziejach, osób które łączy język, śląskość, nazwisko i nie wiele więcej. Łączy ziemia do, ktorej każdy z nich będzie złożony. Świetne dzieło Szczepana, ktore w ciemno można polecić. Wkurza czasem do znidzenia powtarzana fraza "ale to nic nie znaczy", ale znaczy wszystko. "Zabiorą ich pociągiem i tam umrą na tyfus(...)Uspokoiliby się być może, wiedząc, że marka Mauthausen w tej branży zalicza się do najlepszych. Mathausen-Gusen to bentley wśród obozów koncentracyjnych."
Najchętniej dałabym 4,5 gwiazdki. Powieść monumentalna, trudno było mi się od niej oderwać i wcale nie przeszkadzały mi dialogi po śląsku i niemiecku, na które narzekało wielu czytelników. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, przede wszystkim swoją formą. Z jednej strony jestem pełna podziwu dla warsztatu autora, który nie gubi się w licznych wątkach, ale z drugiej strony mam po raz kolejny wrażenie, że Twardoch się popisuje i cała książka jest właśnie takim pokazem pisarskiej sprawności. Oczywiście nic w tym złego, jednak to odczucie zaburza odbiór całości.
4.25 stars This book deserves more than 4 stars, but on the other hand I cannot give it 5 stars. This Silesian saga is a masterpiece, but because of the way it is written, it is really hard to digest. The naturalism in the book is overwhelming and there are times when it makes you want to stop reading. Overall a great but difficult read.
Ciekawie napisana, ale więcej jest w niej stylistycznych popisów, niż treści. Być może dla osób pochodzących z tego regionu będzie ciekawsza. Mnie niestety mocno rozczarowała.
Although I had loved Morfina and Król by Szczepan Twardoch, I have been avoiding this book for years. I had heard it's about the earth and the soil of Silesia, and I thought it too absurd. I was also worried I wouldn't understand the language. I read Twardoch's book in Polish, which is a foreign language to me, but I thought the Silesian element would be too much, I wouldn't understand much of the book anyway.
I was wrong about both. The novel does have a coherent story, in fact, it has many, interconnected stories. Most of them play out in an extended Upper Silesian family between 1914 and 2014. As always with Twardoch, the stories are often brutal, often cruel, but never implausible - the 20th century was a brutal time anyway. There is a lot to learn from this book too, especially about Upper Silesia and the people torn between their German, Polish and/or Silesian identities.
Also, it turned out that having the soil of Silesia as the narrator works very well within the novel. I loved the laconic overall tone of the book - the thousandfold repetition of the notion that everything is meaningless and nothing about human life matters anyway reminded me strongly of "So it goes" in Slaughterhouse-Five.
Now that I finished the novel, I will miss Josef Magnor, Caroline Ebersbach and Nikodem Gemander - and it made me want to visit Upper Silesia. What more could you ask for from a book?
Zdecydowanie jedna z lepszych książkę jakie czytałam w tym roku!
Czytając tą książkę wielokrotnie zadawałam sobie pytanie Co jest ważne? Jednak na to pytanie nie znalazłam odpowiedz po przeczytaniu tej książki, mimo to można popaść w zadumę czytając ją i myśleć co tak na prawdę jest ważne jeśli nic nie ma znaczenia? Jak wielokrotnie mówi tytułowy Drach.
Śledzimy tutaj losy wielopokoleniowej rodziny której losy się wzajemnie splatają, widzimy tutaj wiele niewidzialnych nici które się łączą (te sama miejsca, przypadkowe spotkania z których bohaterowie nie zdają sobie sprawy a które my widzimy za pomocą Dracha, zwyczajne przypadki z którymi każdy ma styczność w codziennym życiu)
Drach jest każdym, jest w każdym, widzi wszystko i wszystkich, wie wszystko o wszystkich.
Myśle że miejsce akcji równie dobrze mogło być gdziekolwiek indziej ale Śląsk nadaje mrocznego, brutalnego, melancholijnego, dekadenckiego wręcz klimatu jaki przedstawia nam Twardoch
Książka mocna i przygnębiająca ale zdecydowania moim zdaniem zasługuje na 5/5 :)
„Nic nie oznacza niczego, wszystko tylko jest, a ja to wszystko czuję swoim ciałem i wiedzę miriadami swoich oczu”
Myśle ze również należy dodać że autor świetnie poradził sobie z wieloma wątkami i nie gubił się w nich co sprawia że świetnie czyta.
Twardoch + czytanie go w roku 2020 jest dość specyficznym i miejscami masochistycznym combo - no ja akurat lubię. Nie mogłem jakoś "Dracha" złapać wcześniej, nie było okazji. Wiedziałem, że jest jedną z tych "nowszych" książek Autora, w których wyrobił już określony styl, ale dopiero teraz do niej przysiadłem - warto było, choć zupełnie nie wiem czemu. Fabuła, jako taka nie występuje, bo jest historią genów, w zasadzie dwóch rodzin. W tej strukturze, książka przypominała "Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk, przy czym gdy Prawiek był w miarę pozytywny w swoim odbiorze, u Twardocha jak zawsze smutek, czerń, ból i rozpacz. Standardowo, wszechwiedzący narrator, czyli Drach, tutaj występujący trochę w roli boga, trochę matki ziemi, ducha. Na koniec lektury, w zasadzie nie wiesz co masz o niej myśleć, bo jest w niej wszystko - śmierć, przemijanie życia, cykle, umiejscowienie w większym konstrukcie zdarzeń, trochę o miłości, nienawiści, trochę o wojnie, Śląsku, Polakach, Niemcach, grubie i laubie - jak to u Twardocha.
Bardzo długo zwlekałam z tą lekturą. Drach leżakował na moim czytniku i czekał na lepsze czasy. I pewnie jeszcze długo by czekał, gdybym nie natknęła się na śląskie tłumaczenie i audiobook. Jako absolutna fanka języka śląskiego musiałam tej książki wysłuchać i była to dla mnie uczta, zakłócona jedyna niestety słabą wymową niemiecką.
Twardoch nigdy nie mieścił się w gronie moich ulubionych pisarzy, ale Drach wykatapultował go niemal na szczyt. Ta książka mnie zahipnotyzowała, zachwyciła i zafascynowała. Słuchając jej, a potem przeglądając polską wersję na czytniku, wpadałam w ten sam trans, jak podczas indeksowania starych śląskich ksiąg kościelnych. Niekończące się listy nazwisk - urodził/-a się, umarł/-a, chrzest, ślub i tak się życie kręciło. Dla jednych znaczyło wiele, dla innych nic.
Drach jest dla mnie powieścią, która wyrasta z takich spisów śląskich nazwisk, śląskich imion, Ślązaczek i Ślązaków, którzy chodzili po ziemi, byli po niej rzucani przez koleje losów i historyczno-polityczne zawirowania i w niej kończyli żywot, tworząc maras albo nową ziemię.