Pierwsza japońska powieść Joanny Bator. Wielkie zaskoczenie w duchu zen!
Kiedy drzwi zamknęły się za jej chłopakiem, nie wiedziała, że widzi go po raz ostatni. Kiedy zaczęła uczyć polskiego Panią Myoko nie przypuszczała, że dzięki niej wyruszy w daleką podróż. Kiedy po raz pierwszy spotkała Mistrza Myo, nie sądziła, że jej życie na nowo nabierze sensu. Kiedy na jej drodze stanął mężczyzna ze znamieniem oliwki na plecach, nie spodziewała się jak silna będzie miłość, która ich połączy. Podróżując wraz z główną bohaterką po Japonii, towarzysząc jej w sklejaniu rozbitych naczyń, czytelnik stopniowo wkracza w harmonijny świat zen, gdzie serce i umysł zapisuje się jednym znakiem kanji, a najpiękniejsze jest to, co niekompletne, przemijające i niedoskonałe. Metaforą ludzkiego losu jest tutaj kintsugi, pradawna sztuka naprawy ceramiki za pomocą złota.
Purezento (czyli "prezent") to powieść tajemnicza i na wskroś japońska. Poruszająca historia utraty i miłosnej odnowy. Rozgrywająca się w Tokio i Kamakurze opowieść ma słodko-słony smak umami.
Joanna Bator is a Polish novelist, journalist and academic. She has written a number of books, both fiction and non-fiction. Her titles such as "The Japanese Fan" and "Sandy Mountain" have received wide acclaim in her native Poland. In 2010, she was nominated for the Gdynia Literary Prize for her book "Sandy Mountain". In 2013 her novel "Dark, Almost Night" has earned the Nike Award.
Jest to miła, baśniowa, wysoce irytująca książka, która prezentuje Japonię jako raj dla fetyszysty-orientalisty. Czytało mi się w miarę łatwo i przyjemnie, jeśli nie liczyć denerwującej narracji (krótkie, urywane zdania i równoważniki zdań), ale chwilami mdliło mnie od tej słodkiej egzotyki. Każda Japonka/Japończyk, z którymi bohaterka ma do czynienia, jest przedstawiony jako uosobienie dobrego smaku i życiowej mądrości, a przynajmniej uprzejmości; główne postaci, czyli sensei, Pani Myoko (nie wiadomo dlaczego “Pani” jest z dużej litery) i ukochany bohaterki są także uosobieniami Tajemnicy – polegającej na tym, że pojawili się w jej polu widzenia po to, żeby jej pomóc w uporządkowaniu własnego życia.
I to jest właściwie treść tej opowieści: bohaterka powoli, z pomocą zgrai tajemniczych i dobrotliwych Japończyków, wygrzebuje się ze swoich (umiarkowanie) traumatycznych przeżyć. W momencie rozpoczęcia książki, większość jej życiowych trudności jest już poza nią, wszystko powoli się rozwiązuje mniej lub bardziej samorzutnie. Pojawienie się Pani Myoko jest równoznaczne z rozwinięciem przed bohaterką czerwonego dywanu. Czytelnik nie wątpi ani przez chwilę, że bohaterka zostanie potraktowana z najwyższą możliwą łagodnością, że wszyscy ją zaakceptują, że praca, miłość, spokój wewnętrzny zostaną jej podane na tacy. Lakierowanej i pozłacanej.
Obserwacje-migawki codziennego życia w Japonii, zapachy, smaki, dźwięki itp. są opisane ciekawie i realistycznie. Rozmaite filozoficzne teksty i nauki, najczęściej podawane przez pobłażliwego i pompatycznego senseia – a jakże! – pachną bardziej internetem niż zen. Serio, może byśmy już dali na wstrzymanie z tym zen? Gdzie tu był zen? To samo z kintsugi. Co jest z tym prezentowaniem Japonii poprzez kulturalne praktyki, które są zupełnie marginalne dla samych Japończyków?
Ech. 2.5. Niniejszym porzucam nadzieję, że Bator zachwyci mnie jeszcze kiedykolwiek tak, jak zachwyciła mnie "Piaskową górą". Co prawda czytałam "Purezento" bez bólu, chwilami nawet z przyjemnością, ale to, co ta książka chce mi powiedzieć, raczej bawi mnie, lekko nuży lub rozczula swoją naiwnością, niż pobudza do głębszych refleksji. Klimat japońszczyzny zdecydowanie jest, osiągnięty nie tylko za sprawą scenerii, ale też dzięki stylowi. Dość mocno pachniało mi to pisanie Murakamim, i chyba mimo wszystko można to zaliczyć na plus. Są elementy zaskoczenia, magicznego realizmu, atmosfera tajemnicy i zagadki, lubiany przeze mnie motyw (również bardzo Murakamiowy) bohatera poddającego się mniej lub bardziej nadprzyrodzonym działaniom tajemniczych postaci stających na jego drodze. Oczywiście bohater jest na życiowym zakręcie, a tajemnicze postaci, rytuały odnowy czy przejścia pozwalają mu poukładać sobie wszystko (w przypadku tej powieści - posklejać) na nowo. Jest to wszystko w wykonaniu Bator dość banalne, a unurzane w sosie japońskiej kultury, filozofii zen, zapachu kwitnących wiśni i w oparach sake wydaje się momentami wręcz cukierkowo przerysowane. I choć uważam, że - wbrew temu, co piszą w recenzjach - ta powieść jest bardziej o wewnętrznej drodze bohaterki niż o Japonii jako takiej, to i tak wypada to słabo. A najsłabiej chyba wypadł wątek miłosny. Bohaterka musi poradzić sobie z utratą ukochanego (główna rana do zaleczenia), a finalnym uleczeniem jest wpadnięcie w ramiona innego amanta. Serio? Nie jest to zła powieść i przyznam, że niektóre obrazy pozostały mi w pamięci, a raz nawet się wzruszyłam ("Moje blizny pokrywały się złotem." - okej, wyjęte z kontekstu brzmi to nie najlepiej ;), ale na pewno nie wybitna ani szczególnie mądra. Ogólnie - poniżej oczekiwań, jakie można mieć po tak uznanej autorce.
Dla mnie ta książka, to taka trochę wydmuszka. Napisana dobrym językiem, używa ciekawych środków stylistycznych i niecodziennych metafor. Niestety poza tym okazuje się, że ma niewiele do zaoferowania. O wiele lepiej wychodziły Bator polskie postaci - tutaj dostajemy "zen" - który brzmi jak zbiór top100 cytatów mistrza sensei. Bohaterka chce zejść głębiej, a głębi zabrakło właśnie. Czyta się miło, ale mam wrażenie, że jeśli ktoś w chociażby przeciętnym stopniu interesuje się tą kulturą i krajem, to będzie mocno zawiedziony.
Świetna, nieoczywista, do bólu japońska: totalnie w moim stylu. Nie znajdziecie tu pędzącej akcji, lecz powoli palącą się drogę do odnajdywania siebie.
Daleka jestem od nazwania tej książki rozczarowaniem, ale nawet wciąż będąc w trakcie poznawania całego dobytku pisarskiego Bator, mogę śmiało powiedzieć, że to jej najsłabsza powieść. Być może winny jest tu pewien banał, który wkrada się pomiędzy typowy dla autorki, plastyczny język, a wysyłany przez nią ku Japonii list miłosny. Po spotkaniu autorskim, na którym miałam przyjemność posłuchać trochę refleksji Bator, zastanawia mnie, czy "Purezento" to trochę pastisz tych wszystkich orientalizmów w duchu "Jedz, módl się, kochaj", czy jednak ton wpadający w typowe dla polskiej literatury trendy "od kobiet dla kobiet" wynika zwyczajnie z braku wiary autorki – może w tę historię, może w zdolność polskiego czytelnika do utożsamiania się z realiami tak odległymi od jego własnych.
Bo ta książka jest orientalistyczna. Nie tak bardzo, jak inne w pokrewnej jej niszy, ale magiczny realizm Bator w starciu z kulturą Dalekiego Wschodu sprowadza prawie wszystkich japońskich bohaterów do tajemniczych nauczycieli mistycznej sztuki właściwego życia. Nie mam nawet pretensji o to kintsugi, ponieważ rozumiem, że autorkę po prostu zafascynowała ta sztuka, i sama ustami jednej z postaci podkreśla, że styl życia Japończyków, z którymi zetknęła się bohaterka, nie jest powszechny – ale właśnie problem polega na tym, że innych bohaterka nie spotyka, a ci konkretni uczą ją jak zacząć lepiej żyć. Domyślam się, że tu przemawiają jakieś osobiste doświadczenia, ale jeśli to byłoby całe zrozumienie japońskiej kultury u kogoś, byłoby ono niesamowicie płaskie, powierzchowne, i po prostu dosyć memiczne. Jak te żarty o białych kobietach, które raz na wycieczce do Indii zatańczyły taniec brzucha i opowiadają po powrocie, jak to zmieniło ich życie. Wiem, że Bator planuje kolejną powieść z elementami japońskiej kultury, i jestem bardzo ciekawa efektów, kiedy nie będzie możliwości zrzucenia przez czytelnika atmosfery egzotyki na brak wiary autorki w rodzimego odbiorcę.
Nadal – nie jest tak, że mi się nie podobało. Po prostu od Joanny Bator oczekuję trochę więcej, trochę lepiej. Do innych jej książek chce mi się wracać, do tej – niekoniecznie.
Na marginesie, co jest z bohaterkami Bator i posiadaniem tej jednej, homoerotycznej przyjaźni z inną dziewczyną w czasach nastoletnich? Halo?
Joanna Bator powraca do subtelnych japońskich korzeni, bo przecież to w Japonii wszystko się dla niej zaczęło, jako dla pisarki. To Japonia taka jaka pozostaje w sercu kogoś, kto za Japonią tęskni – tajemnicza, wypełniona uprzejmością i umiłowaniem tego, co niedoskonałe. To Japonia rozdarta między tradycją a uwielbieniem zachodniej tandety, otoczona melancholijną aurą, ale w pędzie codzienności. To także Japonia, w której zmarli spacerują pośród żyjących, a mimo wszystko przyciąga przybyszów z dalekich, obcych krain. To Japonia, do której chce się wrócić… W „Purezento” czytelnik nie odnajdzie polskiej brutalności tak dobrze znanej z wałbrzyskich historii Bator. Nie odnajdzie także sennego koszmaru „Wyspy Łzy” i „Roku Królika”. Jeśli jednak zaczytywaliście się kiedyś w „Japońskim wachlarzu”, albo kontynuowaliście japońskie wrażenia z „Rekinem z Parku Yoyogi” to głośne echa tamtych wspomnień odnajdziecie w prostocie przekazu „Purezento”. W porannej miejskiej mgle widzianej z dachu. W wirujących liściach ginko w ogrodzie u schyłku lata. W krzyku zielonych papug.
Wyobrażam sobie, że dostałem tę książkę całkowicie zanonimizowaną, bez imienia i nazwiska osoby, która ją napisała, bez loga ważnego wydawnictwa, bez blurbów i paratekstów, na moje biurko przyjechała sama treść. Wyobrażam sobie, że napisałbym wtedy taką recenzję:
Droga osobo pisząca. Z malejącym ze strony na stronę zainteresowaniem przeczytałem Twoją powieść o tytule pretensjonalnym i mizdrzącym się do odbiorcy jak cekinowe kucyki pony. Rozumiem, że znasz realia Japonii i pomieszkiwałaś/łeś w Krainie Kwitnącej Wiśni, domyślam się również, że jesteś wrażliwy/wrażliwa na film i ilustrację, skoro niektóre opisy przypominają jako żywo filmy studia Ghibli. To zapewne świadoma gra z polskim odbiorcą/odbiorczynią by osoby czytające łatwo odnalazły się w proponowanym przez Ciebie świecie. Jednak żeby do niego dotrzeć, trzeba pokonać kilka przeszkód. Nie ułatwiasz tej drogi. Zacznijmy od tego, że Twoja bohaterka decyduje się na wyjazd do Japonii trochę zbyt łatwo, porzucanie dotychczasowego życia to temat dość znany, wspomnieć wystarczy choćby Bilbo, który też przecież miał sporo wątpliwości i nie tak łatwo dał się przekonać do podróży, która odmienić miała jego życie. Ile to już powieści przeczytaliśmy, w których bohater lub bohaterka postanawia z jakiś przeważnie dość kretyńskich powodów uciec od życia jakie znamy? W polskiej powieści ostatnich lat wszyscy gdzieś wyjeżdżają - do Szwajcarii, do Anglii, na prowincje, albo do obowiązkowo słonecznej Kalifornii (bo Kalifornię z deszczem to my u siebie mamy). Bohaterka ostatniej powieści Gretkowskiej tak wyjechała, że aż odleciała. Razem z autorką. Nie narzekałbym na dobrze skrojoną powieść, w której nikt nigdzie nie wyjeżdża, co najwyżej za meblami do dużego szwedzkiego sklepu. Zanim twoja bohaterka do Japonii wyjedzie, gdzieś żyje. I tu się pojawia kłopot. Przez kilkadziesiąt stron mieszka bowiem ona w jakimś większym mieście, o którym nic się nie dowiadujemy. Aż tu nagle… Śródmieście! Nawet nie próbujesz wyjaśnić, że warszawskie, że okolice, dajmy na to, Wareckiej. Co tam Cię obchodzi, że ponad 30 milionów osób żyje w innych miastach, ma inne śródmieścia, centra i problemy. Przecież wszyscy z telewizji wiedzą, że jak śródmieście to Śródmieście. Cały kraj budował stolicę, to teraz niech cały kraj o niej czyta.
Zaskakuje mnie, że Twoja bohaterka tak dobrze w Japonii się odnajduje - przy różnych przeszkodach, które przed nią stawiasz, jej zdziwienie i zaskoczenie powodują tylko te najbardziej wymyślne. Bohaterka żyje w świecie, w którym google maps nie podpowiada trasy i gubi się oraz błądzi, choć niekoniecznie wtedy, gdy byśmy się tego spodziewali. Niekiedy też urywasz nagle narrację i gdy rozpoczynasz nowy akapit, Twoja bohaterka znajduje się już w domowych pieleszach. Kwestie logistyki mnie tak zajmują, bo z powieści można wyczytać niezłe zorientowanie się autora/autorki w terenie, ale chwilami zapomina przekazać te wiadomości osobie czytającej. To jest jednak “pikuś” przy tych wszystkich cudownych wydarzeniach, które dzieją się wokół bohaterki, przy tym zlepianiu garnków złotem, przy kocie rodem z Bułhakowa i realizmu magicznego w wersji mocno popularnej. Wszystkie te zdarzenia mają składać się na poetycką metaforę i pokazać, że życie głównej bohaterki ulega wielkiej przemianie. Niewiele się to różni od powieści, w których bohater lub bohaterka wyjeżdża na tzw. “prowincję”, kupuje rozlatujący się domek i poznaje mądrych lokalsów, którzy uczą ją/jego uważności i patrzenia na świat bez pośpiechu, cieszenia się lokalną ‘dolce vita’. Twoja wersja tej opowieści skierowana jest do czytelnika/czytelniczki z większych miast, z większymi ambicjami czytelniczymi (a już na pewno podróżniczymi), ale wciąż nie wykracza poza pewien dość powszechny standard w literaturze. Czuję różne inspiracje - Paulo Coelho, taki pisarz brazylijski, chyba znasz, sądząc po tym, że twoja bohaterka “uśmiechnęła się, choć płakała w środku”.
Na koniec chciałbym Cię zachęcić do konstruowania bardziej rozbudowanych zdań, do większej wiary w język i Twoje umiejętności komunikacji. Cytuję:
“Wzięłam prysznic i wyszorowałam się czarnym mydłem. Wymyłam włosy. A potem nalałam wody do drewnianej kadzi i zanurzyłam się w niej. Nabrałam powietrza i zwinęłam się w kłębek. Moje plecy i stopy dotykały drewna. Włosy unosiły się wokół twarzy jak wodorosty. Gdybym mogła tak zostać. Poza ciałem, poza umysłem. Niczego nie pragnąć, niczego się nie bać. Zawieszona w krystalicznej pustce. Słyszałam tylko daleki głuchy odgłos. Może to był tajfun. Może to biło serce ziemi”.
Niestety, takich fragmentów dostajemy bardzo wiele, specyficzny rytm przez nie wybijany jest chyba artystycznym zamierzeniem, ale jakoś przekalkulowanym. Sugeruję sporo redakcji w tych miejscach. Książkę rekomendowałbym do wydania, ale ze świadomością, że jest to literatura mająca duże ambicje, których realizacja jest na poziomie popularnej powieści, jakich dużo w koszach z przecenioną literaturą.
Niestety, nie jest to zanonimizowane dzieło, niestety, nie stoi za nim mikrowydawnictwo, a znana i uznana marka, niestety, przeczytałem to z rozdrażnieniem, bo z pewnością ten czas można było poświęcić komuś może mniej znanemu, może debiutantowi/debiutantce, której książka nie będzie miała omówień na popularnych stronach, bo nie stoi za nią ani nazwisko, ani wydawca, ani ważne nagrody. Trzymajcie się z daleka od tej książki.
The healing process the zen way. Somewhat too obvious, a bit too clever. It was good enough reading, but the style irked me somewhat too. Short, jagged sentences, descriptions which, I can’t help thinking, were to convey the spirit of Japanese haiku, didn’t work very well with the Polish language. I have never heard of the art of kintsugi, so this was very interesting, especially that I supplemented what was in the book with the internet.
Piękna, cicha, prosta, subtelna, absolutnie wyjątkowa. Jestem fanką tej powieści. Joanny Bator do tej pory nie czytałam. Czytałam natomiast z pasją Murakamiego. Początki tej powieści nie zapowiadały tak zapowiadanego promocyjnie klimatu japońskiego pisarza. Natomiast im dalej rozwijała się powieść, tym bardziej wchodziło się w baśniowy, senny klimat, znany z książek Murakamiego. Jedni uznają to za wielki atut, inni widzą w tym zbyt dużą (i może nieudolną) inspirację. Oszczędne, proste zdania tworzą tę powieść - jest ona subtelna, delikatna, baśniowa. Pełna symboliki i niejednoznaczności. Nie czuję, by tę powieść należało odbierać dosłownie. Nie razi mnie fabuła, nie doszukuję tutaj nieprawdopodobieństw. Nie analizuję, ile "japońskości" w tej książce jest, a ile zostało przerysowane bądź nieudolnie przekopiowane. Nie jest to ważne. Jest mistrz, jest uczennica. Jest Tokio, jest kot, są dworce. Jest fundament prozy Murakamiego. Ale to, co czyni tę powieść podobną do powieści Murakamiego to nie kot, nie dworzec, nie przyjemność z gotowania i nawet nie Tokio - ale ta prostota, subtelność, cisza, jaka pozostaje po każdym odłożeniu książki.
Świetna opowieść Bator, po raz kolejny umiejscowiona w Japonii. Elementy tejże kultury w niezwykły sposób zostały wplecione w życie bohaterki, która przybywa do tego kraju z zupełnie innego kręgu kulturowego. Nadaje to pewnej tajemniczości i w niezwykły sposób odrealnia tę z pozoru prostą opowieść. Wszystko scala Japońska sztuka sklejania naczyń. Jest to jedna z lepszych książek Bator, jaką czytałem.
Another fantastic Bator’s book and once again located in Japan. The small elements of the Japanese culture in an extraordinary way where introduced into the life of the main heroine who comes to this country from a totally different cultural zone. This adds to this book a bit of mysteriousness and in a very subtle way makes this simple story a little bit unreal and magical. Everything is merged by the Japanese art of repairing broken pottery. This is one of the best Bator’s books that I have ever read.
ta książka tak ładnie mówi o przemijaniu, używa tak pięknych metafor o np. myślach oraz dobrze pokazuje proces godzenia się ze stratą, że no nie mogę... no nie mogę widzowie
Momentami klimatyczna, ale jak dla mnie to powieść zbyt egzaltowana, a natężenie banału podobne jak u Coelho. Ciekawe fragmenty, ale rekiny ludojady mnie drażniły, bezimnienna główna bohaterka dość denerwująca i zupełnie niepotrzebny wątek miłosny.
Forgettable. I am a fan of Bator's writing and normally the weirder the better (as in Rok Krolika), however this just does not cut it. Some interesting concept about 'repairing' yourself through working with objects and a unique take on Japan, but way too obvious and simply served to the reader on the plate.
Książkę przeczytałam przez weekend, trudno się od niej oderwać i lekko się ją czyta. Mimo tej płynności i łatwości w czytaniu, jest to książka, która dużo wnosi. Jest w pewien sposób „kojąca”. To taka lektura, którą chce się podzielić z tymi, których się kocha albo bardzo lubi. Może i im jakoś pomoże.
Joanna Bator sięga do subtelnej i niezwykle delikatnej w swej naturze kultury japońskiej do pokazania uniwersalnych prawd i podarowania czytelnikowi, swoistego purezento, po który będzie mógł sięgnąć na wielu etapach życiowych potyczek. Chociaż na pierwszy rzut oka powieść ta, jawi się jako prosta przez to, że zbudowana zostaje ze starannie ułożonych obrazków codziennego życia bohaterki, dopiero wraz z czasem zaczyna dostrzegać się jej głębię i mądrość. Autorka pokazuje Japonię za którą się tęskni, tajemniczą, mistyczną, która działa na wyobraźnię, wypełnioną uprzejmością i ujmującą za serce gościnnością. To kraj rozdarty między tym co tradycyjne, niezmienne przez wieki i pielęgnowane z dużą pieczołowitością przez pokolenia, a tym co charakteryzuje kulturę Zachodu z jej banalnością ocierająca się o tandetę. Z jednej strony mamy klimat melancholii i zadumy sprzyjający do głębszej chwili zadumy, aby za moment zostać wyrwanym z niego przez pęd codzienności. Purezento ociera się o geniusz, ale nie jest genialny. To co mi osobiście najbardziej przeszkadzało, to powtórzenia tych samych treści kulinarnych, dominująca codzienność wypełniona zakupami, gotowanie bądź rozmowami przez telefon, a za mało nieco było orientalnej nutki tajemniczości z jej legendami, smakami, tym za czym tęskni człowiek żyjący w zachodniej cywilizacji. Niemniej jednak Joanna Bator świetnie uciekła od polskiej brutalności, proponując w zamian egzotyczną opowieść o uniwersalnym przesłaniu, która trafia do serca.
Perhaps if you experienced recently break-up, you can really relate to this book on a deep level. A totally average girl gets broken up with, experiences further loss, or perhaps quite deep Loss, and by an strike of luck (?) goes to Japan, upon invitation of a 'protective angel' Japanese lady who makes her that offer just when everything is starting to seriously fall apart. What we experience is the shared alienation, accompanied by slow but consistent recovery of the main character, from her loss and nightmare. She is invited to take part in the lessons of the ancient Japanese tradition of fixing broken crockery with gold flakes,following the rule that something that's been broken and fixes holds a higher value than something that's new; you see where this is going. Also described as the 'Polish Haruki Murakami' (meh) or a 'Polish zen novel' (mmm yes), this books is a treaty on accepting the bad and the baggage attached to it with acceptance, working your way out of the deepest suffering. The ominous shark (of..? ) appears less and less, till it doesn't appear almost at all (?). This book was a ride, I was happy to experience the alienation and the recovery of the main character that is easy to identify with for anyone.
Porównałabym czytanie tej książki do filiżanki herbaty – pijesz powoli i rozkoszujesz się jej smakiem.
Jest wolna, strasznie wolna, ale – o dziwo – w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ta historia ma swoje własne, ustalone tempo, którego człowiek nie chce przyspieszać. Cały klimat tej książki jest wyjątkowy na swój sposób, tak samo jak styl autorki. Niby prosty, ale w tej swojej prostocie jest bardzo pociągający i intrygujący. Metafory zastosowane w tej książce są naprawdę piękne, a niektóre spostrzeżenia były tak trafne, że musiałam na chwilę odkładać książkę, żeby to przetrawić. To jest na pewno jedna z tych powieści, którą każdy będzie interpretował po swojemu i dopasowywał do własnego życia.
Niemniej jednak, dla mnie niektóre opisy przejażdżek po Tokio były zbędne, a opisy miasta były momentami trochę jak wyjęte z instagrama. Czasami było tak, że bohaterka przez pare stron jechała przez miasto, zobaczyła milion rzeczy, a ja po paru sekundach zapominałam co zobaczyła. Też niektóre sytuacje czy postaci były tak cudaczne i dziwnie specyficzne, że nie do końca mi to pasowało. Jednakże to tylko mały procent tej książki.
Znając siebie to za tydzień będę miała już inne zdanie:’)
Ciężko mi określić czy książka mi się podobała, czy nie. Podobnie ciężko mi ją ocenić.
Zdecydowanie podobało mi się nawiązanie kintsugi do naprawy samego siebie, do pozbierania swoich skorup, sklejenia ich złotem i wyjścia z tego będąc mądrzejszym, z bliznami ale pięknym, czasem, byc może z elementem, który nigdy nie był nasz, teoretycznie do nas nie pasował. Podobała mi się tajemniczość i dziwność całego utworu, podobała mi się ta egzaltacja, ta animizacja problemów bohaterki w postaci rekinów ludojadów. Czyli mniej więcej wszystko to, co krytykom się nie podobało.
Co sprawia, że nie umiem jednoznacznie powiedzieć czy mi się podobało i dlaczego nie mogę jej ocenić? Ponieważ odłożywszy książkę czuję ten japoński klimat (swoją drogą tematyka Japonii jest czymś co uwielbiam), czuję to wszystko co wymieniłam wcześniej, ale ostatecznie czegoś mi brakuje. Odnoszę wrażenie, że czytając tę książkę miałam zastanowić się nad swoim życiem, a nie nad życiem bohaterki, której imienia tak naprawdę nie znam. Może właśnie o to chodziło, a może na siłę szukam jakiegoś sensu? Być może teraz na świeżo po przeczytaniu nie umiem tego wszystkiego określić, ale jak wrócę myślami do tej książki za pół roku to wszystko nabierze sensu? Może faktycznie, ta pozycja smakuje lepiej w tym odpowiednim czasie w życiu, jak napisała to osoba kilka komentarzy pode mną?
Książkę czyta się miło, łatwo i przyjemnie. Krótkie, pojedyncze zdania sprawiają, że lekko i bez oporów płyniemy śledząc losy narratorki, dotykając naskórkowo Japonii. Metaforyczne przesłanie jest bardzo czytelne, a więc w sumie jest to książka niewymagająca wysiłku – w sam raz na mój obecny stan umysłu i nękający mnie od dłuższego czasu kryzys czytelniczy. Wraz z ilością przewracanych kartek zaczęła mi jednak nieco doskwierać zewnętrzność opisów, brakowało mi zagłębienia się pod powierzchnię. Książkę oceniam pozytywnie, działa kojąco na skołatane nerwy; czytelnikom lubiącym subtelne, japońskie klimaty i niegłęboką psychologię z pewnością sprawi przyjemność.
"— Jesteśmy tu, by poznać szlachetną sztukę kintsugi. Kintsugi znaczy dosłownie naprawianie przy użyciu złota. Kin – Mistrz Myō naszkicował w powietrzu znak – złoto. – Tsugi, jego smukłe palce znów zatańczyły nad stołem – łączenie. Dzięki kintsugi to co pęknięte, jest znów całe. Jednak miejsce pęknięcia pozostaje widoczne. Tam, gdzie była rana, jawi się teraz złota blizna. Na zawsze widoczna. Trzeba ją przyjąć. Skaza to część piękna i historii rzeczy. Należy do niej. Zasługuje na szacunek. Całość naprawiona złotem staje się piękniejsza niż przedtem. Jest i nie jest już tym samym."
Ta książka jest pełna sprzeczności. Ta książka jest o niczym a jednocześnie tak bardzo o wszystkim. Dzieje się wolno i szybko. Wydarzenia mogły się dziać na przestrzeni tygodnia, chociaż dzieją się na przestrzeni miesięcy. Książka ma sporo luk, co w ogólnym rozrachunku nie przeszkadza, acz lekko irytuje. Ale właśnie nie o te luki tu chodzi, tylko o drogę, przemianę. Jest gładko, bez większych wychyleń w jedną i drugą stronę i w sumie w zalewie nieustannego oczekiwania na niespodziewane - fajnie, że tu tego niespodziewanego nie ma. To moja pierwsza styczność z autorką i raczej nie ostatnia :)
Joanna Bator w Purezento próbuje zabrać nas w duchową podróż do Japonii, ale serwuje pretensjonalną wydmuszkę, która nie broni się ani treścią, ani formą. Banalne, ciągle powtarzane metafory i urywane, do niczego nie prowadzące zdania po jakimś czasie zaczęły doprowadzać mnie do szału. Powieść ma vibe tej jednej dziewczyny, która po dwóch tygodniach w Tokio twierdzi, że w poprzednim wcieleniu była Japonką.
Piękna! <3 Jako japanofil musiałam mieć tę książkę, a przeczytałam ją od razu po zakupie. Jest to powieść bardzo subtelna, spokojna, na wskroś japońska. O naprawianiu duszy poprzez sklejanie złotem rozbitych rzeczy. Bator używa tu łagodniejszego języka niż w swoich poprzednich powieściach. Jestem zachwycona!