Aborcja i demokracja to historia polskiej „drogi do wolności” opowiedziana z perspektywy praw kobiet. Autor stawia tezę, że wprowadzenie ustawowego zakazu aborcji w 1993 roku było ściśle związane z pozycją, jaką przed 1989 rokiem zajął w polskim uniwersum symbolicznym Kościół katolicki, a wraz z nim wzorzec tożsamości zbiorowej zdefiniowanej w zespole tzw. wartości chrześcijańskich. Restytucja tego wzorca po 1989 roku była zobowiązaniem, które wzięły na siebie wszystkie opozycyjne siły polityczne, a także – poprzez masowe uczestnictwo w katolicko-patriotycznych rytuałach – polskie społeczeństwo.
Podążając utrwalonym w polskich badaniach historycznych szlakiem tzw. polskich miesięcy, Marcin Kościelniak dokonuje przewartościowań w ustanowionych na ich fundamentach narracjach. Wydarzenia będące symbolem niesubordynacji polskiego społeczeństwa wobec komunistycznej władzy przedstawia w sposób biegunowo odmienny: jako świadectwa jego subordynacji – wobec władzy Kościoła. W rezultacie, podczas gdy historia Polski z lat 1944/45–1989 jest opowieścią o tryumfalnym pochodzie polskiego społeczeństwa od totalitaryzmu do demokracji, skonstruowana na kartach tej książki przeciw-historia jest opowieścią o drodze wiodącej do demokracji nieświeckiej, której fundamentalną zasadą jest wykluczenie praw kobiet.
Niemalże doskonała pozycja, która z niezrozumiałego powodu przeszła bez szumu w mojej banieczce.
Nieco rozczarowuje końcówka, akcja przyspiesza, miałam wrażenie, że trochę się prześlizgujemy przez debaty parlamentarne po 1989. Autor nie wyjaśnia też dlaczego poparcie dla aborcji, mimo intensywnych wysiłków propagandowych kościoła oraz zdominowania Solidarności przez katolików, wciąż pozostawało wysokie. Jedynie marginalnie wspomina o protestach środowisk feministycznych, nie przytaczając haseł czy retoryki z przemówień. Dziwi to w książce, której celem jest dekonstrukcja dyskursu, który doprowadził nas do całkowitego wyjęcia poza nawias praw kobiet.
Lubię książki historyczne, które trochę wywracają stolik z powszechnie ustalonymi historycznymi mitami. "Prześnioną rewolucję" Ledera czytałem dwa razy, "Kobiety, komunizm..." Fidelis powiedzmy półtorej i myślę, że do książki Kościelniaka będę wracał w podobny sposób. Historia opisana w recenzowanym tomie to pochód Kościoła Katolickiego po władzę w Polsce post-stalinowskiej na przykładzie praw reprodukcyjnych - od liberalizacji prawa aborcyjnego w 1956 do jej zakazu w 1993. Kościelniak w tej książce - moim zdaniem bardzo sprawnie - rozprawia się z tzw. paradygmatem katolickim, zakładającym, że wszystko, co powstało z inicjatywy władz PRL-u jest z automatu przejawem totalitaryzmu, i z drugiej strony - że siłą, która stawiała ciągły opór temu systemowi, broniąc narodo-chrześcijańskich wartości jako tych "uniwersalnych" dla polskiego porządku społecznego, był Kościół katolicki. Hegemonia Kościoła, jak pokazuje Kościelniak, to nie temat, który zaczął się dopiero po transformacji. Autor udowadnia, że KK nawet w czasach stalinizmu miał się w Polsce bardzo dobrze i potrafił ugadać się z władzami realizując swoje partykularne interesy, a nad przywilejami zabieranymi Kościołowi w czasach Gomułkowskich przeważają liczne ustępstwa, na które szły władze PRL-u wobec KK - zwłaszcza w przypadku regulacji urodzeń. Postawę Kościoła w tym temacie Kościelniak pokazuje jako nieprzejednaną, pokazując, że tzw. katolicyzm otwarty różnił się w swoim stanowisku wobec aborcji od katolicyzmu integrystycznego jedynie retorycznymi szczegółami. Hierarchia kościelna z kolei jawi się jako bezczelnie autorytarna organizacja polityczna. Zamordystycznych wypowiedzi duchownych przytoczonych przez autora, od papieża, przez biskupów, aż do szeregowych księży, nie da się nijak wybronić jakimś "wyrwaniem z kontekstu". Jeśli u kogoś nazwiska takie jak Wyszyński, Wojtyła czy Glemp wywoływały reakcję alergiczną, to po tej książce może dostać wstrząsu anafilaktycznego. A do alergenów dojdzie nawet "liberalny" Tischner. Największą wartością dodaną książki jest jednak przede wszystkim pokazanie, kto pomógł KK w ustawieniu porządku symbolicznego według swoich zasad. Kościelniak pokazuje, że byli to nie tylko konserwatywni, prawicowi opozycjoniści (co jest dość oczywiste), ale właściwie cała Solidarność, i "doły", i mainstream, łącznie z tymi, którzy za wsparcie KK wyrzekli się swojej lewicowości, a prawa kobiet potraktowali jako coś drugorzędnego wobec katolickiej idei człowieczeństwa płodu. Autor staje tutaj równiez w poprzek życzeniowego myślenia lewicowych i liberalnych* historyków_czek/socjologów_żek o tym, że "S" była pluralistycznym i demokratycznym albo w ogóle lewicowym/emancypacyjnym ruchem. Skupiając się nie tylko na wypowiedziach solidarnościowych celebrytów (te oczywiście też są i mrożą krew w żyłach), ale przede wszystkim na archiwum horyzontalnym "S", poprzez przegląd wypowiedzi i tekstów ze źródeł zakładowych czy regionalnych z różnych mniejszych większych miast, Kościelniak pokazuje, że dla "S" pluralizm zaczynał się dopiero po wstępnym zaakceptowaniu wartości katolickich, a sam ruch - z perspektywy praw kobiet - był wręcz kontrrewolucyjny. Niezależnie od tego, czy wynikało to z politycznej kalkulacji czy rzeczywistej wolty światopoglądowej (jak to autor nazywa, "ugryzienia katolickiego"), klimat wytworzony u schyłku PRL-u pozwolił na transformację z sowieckiego modelu autorytaryzmu do państwa wyznaniowego w białych rękawiczkach, co Kościelniak bardzo trafnie nazwał demokracją nieświecką. Podsumowując - książka bardzo potrzebna, w miarę przystępna pod kątem językowym, więc mam nadzieję, że trafi pod strzechy i pogłębi pęknięcia w dyskursie, które już wywołały Czarne Protesty
*pozdro KP, która przed książką Kościelniaka wydawała m.in. całe tomy mądrości Kuronia czy Lipskiego, w których raczej próżno szukać usłużnych wobec KK farmazonów dotyczących aborcji, które owi wygłaszali; dzięki tej książce trochę się zrehabilitowaliście
Zaczęłam czytać tę książkę zaraz po jej wydaniu i wiązałam z nią spore nadzieje. Liczyłam, że wreszcie pojawiła się pozycja, która podejdzie do tematu związku państwa z Kościołem i aborcji merytorycznie, badając kontekst historyczny i społeczny, ale jednocześnie, że będzie to książka przystępna dla zwyczajnego czytelnika interesującego się tematem, takiego jak ja.
Merytorycznie faktycznie, została tu zrobiona fantastyczna robota. Ta książka jest nam bardzo, jako społeczeństwu, potrzebna; wywraca stolik, rozgrzebuje niedopowiedziane i demityzuje wyniesionych na piedestały. Tym bardziej boli mnie sposób w jaki to wywracanie stolika zostało przeprowadzone.
Niestety, Kościelniak, poszedł za przykładem innych osób podejmujących lewicowe, społeczno-historyczne tematy w książkach wydanych w ostatnich latach, i zdecydowanie poleciał po bandzie, jeśli chodzi o skomplikowanie formy, słowotok i przeintelektualizowanie tematu. Z tego samego powodu nie skończyłam książki "Wolność, równość, przemoc" Agnieszki Sikory.
Nie jestem pewna do kogo w zasadzie jest ta książka skierowana. Jeśli miała trafić do zwykłego czytelnika, to nie do końca spełniła to zadanie, nie udawajmy, że książki poruszające tematy społeczno-polityczne i historyczne, z samej swojej natury muszą być tak trudne w odbiorze. Jeżeli była ona adresowana stricte do badaczy tematu, to zwiódł mnie sposób jej wydania i dystrybucji.
Badawcze podejście jest potrzebne, ale żadna metodologia nie przekona mnie, że w książce, którą znajdziemy w empiku na dworcu, zdanie: "Archiwum staje się zatem nazwą i modusem matryc epistemologicznych odpowiedzialnych za konstruowanie wiedzy i pamięci o przeszłości, strukturalnie pokrewną dyskursowi." już na pierwszych stronach, jest potrzebne. Nie mówię, że mamy sprowadzać wszystko do literatury, brzmiącej jak podsumowanie wyjęte z chata GPT, ale panującym ostatnio postawom antyintelektualistycznym i szerzącej się dezinformacji nie pomaga podnoszenie progu wejścia w temat. Jeżeli do uczestnictwa w jakiejś dyskusji potrzeba tak na oko ze dwóch doktoratów, to nie jest to dyskusja w której chcę uczestniczyć.
Szkoda, społeczno-historyczny kontekst czasów przełomu to temat, który powinien trafić do szerszego kręgu odbiorców, zamiast pozostawać w wąskim kółeczku wzajemnej adoracji, odbijającym argumenty między sobą i spijającym sobie z dziubków.
Książka jest przerażająca, dająca do myślenia i na pewno burząca wiele pomników. Jednocześnie przyznam szczerze, że nie jest to książka dla każdego. Aby ją w pełni zrozumieć trzeba mieć przede wszystkim jakieś pojęcie na temat historii XX-wieku, kojarzyć najważniejsze postaci i przypisywane im legendy. Autor nie tłumaczy podstaw, a wydarzenia znane po prostu umieszcza w innych kontekstach. Przy czym należy znać pierwotne konteksty żeby w pełni decenić pracę autora. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie wiem czemu o tej książce jest cicho, ponieważ wiem, że Polacy nie potrafią myśleć o historii w sposób złożony tylko czarnobiały i nienawidzą jak ktoś niszczy ich legendy.