Ten argument w walce o anulowanie kredytu frankowego już raz się sprawdził. I idzie fala

Wysuwanych przez prawników argumentów, które mają doprowadzić do unieważnienia w sądzie umów o walutowe kredyty hipoteczne, zebrało się już niemało. Począwszy od podważania nieprecyzyjnych zapisów w umowach (oprocentowanie, spready i związana z nimi abuzywność kluczowych zapisów umów...), poprzez dowodzenie, że kredyt tego typu zawiera w sobie komponent inwestycyjny, że to w ogóle nie jest kredyt (bo ma zmienny kapitał), aż po dowodzenie, że klienci byli wprowadzani w błąd przy zawieraniu umów (niedoinformowanie co do ryzyka). W ramach pozwów grupowych sukcesów na razie brak, ale indywidualnie niektórzy frankowicze wygrywają "wyrównania" finansowe, związane z zaniedbaniami banków. W jednym z takich wyroków, który opisywałem w blogu, klient odzyskał gigantyczne pieniądze - 243.000 zł. Są też wyroki odmawiające bankom możliwości przewalutowań kredytów w ramach egzekucji (gdy kredyt już nie jest spłacany). Ale precedensowego wyroku, który nakazałby odwrócenie kredytu frankowego po kursie z dnia zawarcia umowy - nie ze względu na specyficzny błąd w konkretnej umowie, lecz na oszukańczą istotę samego kredytu - na razie nie ma.



I być może w ogóle nie będzie, a najwłaściwszą drogą w staraniach o unieważnienie umów powinno być szukanie błędów. Czasem bank potrafi popełnić w umowie już nawet nie błąd, lecz wielbłąd :-). Opisywałem w blogu sensacyjny wyrok unieważniający umowę kredytu we frankach ze względu na to, że bank niewłaściwie określił w umowie stawkę RRSO kredytu, czyli jego koszt wyliczany według konkretnego wzoru narzuconego przez ustawę.W tym RRSO nie został uwzględniony spread, przez co klient został wprowadzony w błąd co do najważniejszego parametru umowy - kosztu kredytu. Najśmieszniejsze w całej sprawie było to, iż kredyt nie był - w myśl ustawy - kredytem konsumenckim, a więc bank nie miał obowiązku wyliczania stawki RRSO. A skoro już ją policzył, to sąd uznał, że powinien ją policzyć prawidłowo. Nie zrobił tego, co stało się podstawą do rozwiązania umowy kredytowej.



Czytaj też: Klient wpisał poprawkę do umowy. W banku nic nie zauważyli i...



Teraz tą właśnie drogą - a precyzyjnie rzecz ujmując inną jej ścieżką - postanowili pójść mec. Jacek Czabański oraz mec. Maciej Zaborowski. Pierwszego z tych prawników miałem okazję poznać osobiście, bo występowaliśmy razem podczas debaty o kredytach frankowych, organizowanej w Sejmie przez prawicowy klub poselski "Sprawiedliwa Polska". Niedawno mec. Czabański przedstawił też ciekawy projekt ustawy rozwiązującej problem kredytów walutowych. Jak dla mnie - nieco zbyt radykalny, jednak idący tym samym tropem, jak moje postulaty. Kilka dni temu mec. Czabański i mec. Zaborowski złożyli w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów zawiadomienie o stosowaniu przez cztery banki "praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów poprzez podawanie im nieprawdziwych i wprowadzających w błąd informacji". Zawiadomienie dotyczy czterech banków - Banku Millennium, Getin Banku, GE Money Banku (obecnie Bank BPH) oraz Kredyt Banku (obecnie BZ WBK).



W zawiadomieniu chodzi o dokładnie ten sam problem, który opisywałem - podanie niewłaściwego kosztu kredytu. Różnice w wyliczeniach - według mec. Czabańskiego - wynikają z tego, że banki nie wliczały do kosztów kredytu różnicy wynikającej ze spreadu. Po innym kursie bank wypłacił kredyt, a po innym klient miał spłacać raty. Gdyby więc klient wziął kredyt i spłacił go następnego dnia, to byłby to najdroższy kredyt świata, choć z wyliczanego przez banki kosztu kredytu to nie wynikało. Zdaniem prawników koszt spreadu powinien być wliczany w koszt kredytu i pokazywany klientom. A jeśli nie był, to bank wprowadził klienta w błąd co to podstawowej rzeczy - ceny kredytu. Gdyby wszystko było podane na tacy, klient może puknąłby się w czoło i poszedł po kredyt złotowy (no dobra, wszyscy wiemy, że by nie poszedł, bo ślinił się na widok o połowę niższej raty). Tak czy owak, mógłby pójść gdzieś indziej :-). Co by nie mówić, mamy tu do czynienia z sytuacją, w której idę do sklepu i kupuję na raty komputer, a potem okazuje się, że jego cena jest inna, niż ustalona wcześniej.



Czytaj też: Doradca kłamał klientowi w żywe oczy. Wpadł przez głupi błąd. 



I dlatego mecenasi proponują wytoczyć działo w postaci art. 84 Kodeksu cywilnego, który stanowi, że „ w razie błędu co do treści czynności prawnej można uchylić się od skutków prawnych swego oświadczenia woli ” w ciągu roku od wykrycia błędu. Drugi paragraf tego przepisu brzmi: " Można powoływać się tylko na błąd uzasadniający przypuszczenie, że gdyby składający oświadczenie woli nie działał pod wpływem błędu i oceniał sprawę rozsądnie, nie złożyłby oświadczenia tej treści (błąd istotny)". Gdyby tak właśnie oceniać kwestię rozbieżności między kosztem kredytu podawanym w umowie, a rzeczywistym, to można byłoby zastanawiać się czy strony nie powinny traktować umowy jako niebyłą, czyli zwrócić sobie to, co otrzymały (bez odsetek). A więc klient oddaje bankowi tyle, ile pożyczył na początku (a zapłacone od początku umowy odsetki i raty kapitałowe byłyby zaliczone na poczet wyrównania salda między stronami).



Pytanie tylko czy błędnie wyliczony koszt kredytu, przy poprawnie zaprezentowanych wszystkich innych parametrach (jak oprocentowanie, wysokość raty oraz harmonogram spłat) przez każdy sąd może być uznane za "istotny błąd". Raz już się udało, ale czy tak będzie w kolejnych przypadkach - pewności nie ma. Choć droga ta wygląda na lepiej rokującą, niż inne (abuzywność, nieświadomość ryzyka). Tym bardziej, że błędnie podawany koszt kredytu nie jest jedynym krzywym numerem, który bankowcy wywijali w umowach i dokumentach związanych ze spłatą kredytów. Niedawno opisywałem spór sądowy klienta, który zauważył, że bank, w generowanych harmonogramach spłaty kredytu sam drukował "początkową wartość kredytu" wyrażoną w złotych i zmieniającą się zgodnie ze zmianami kursu franka! W jednym z ostatnich harmonogramów bank napisał, że "saldo początkowe kredytu wynosi obecnie 687.303 zł", a do spłaty pozostawało 542.815 zł. Obczajacie? Zmienna kwota kredytu, wyliczana w dodatku wstecz...





Jest w tej sprawie pewna cienkość - kredyt hipoteczny (tak, jak zauważyliście już przy okazji analizowania sprawy z blogu) nie jest kredytem konsumenckim, a więc koszt końcowy nie musi być w nim podany (a w każdym razie takich kredytów nie dotyczy ustawa zmuszająca banki do podania RRSO). W przypadku sprawy blogowej nie miało to dla sądu znaczenia (jak już coś w umowie jest, to ma być dobrze policzone), ale prawnicy Czabański i Zaborowski twierdzą, że da się udowodnić, iż banki miały obowiązek podawać koszt kredytu w umowach (gdyby udało się do tego przekonać sąd, to kłopoty miałyby z kolei te banki, które kosztów kredytu nie podawały, więc błędów popełnić nie mogły, jak np. mBank). Podstawy do tego, że bank w kredycie hipotecznym powinien podawać koszt kredytu tak samo, jak w kredycie konsumenckim, prawnicy opierają na wydanej w 2006 r. przez Komisję Nadzoru Bankowego "Rekomendacji S". Wynika z niej, że „ bank powinien przedstawiać kredytobiorcom informacje o całkowitym koszcie kredytu oraz rzeczywistej rocznej stopie procentowej uwzględniające koszty znane w momencie zawarcia umowy”.



Sęk w tym, że rekomendacja nie jest "twardym" prawem, którego bank ma obowiązek się trzymać. To wytyczna, której nieprzestrzeganie może się co najwyżej spotkać z retorsjami ze strony KNF. Nie wiadomo więc jak sąd spojrzałby na ten argument. Tym niemniej wygląda na to, że prawnicy otwierają nowy, dość trudny dla banków front - kwestionowanie nieprecyzyjności zapisów to jedno, a wykazywanie, że w umowach są podane nieprawdziwe wyliczenia - to drugie. Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że te nieprawidłowości sądy ocenią jako wystarczająco ciężkie, by unieważnić całą umowę, ale trzeba przyznać, że sytuacja klientów jest przy tej argumentacji lepsza, niż przy opowieściach typu "nie powiedzieli mi, że kurs franka będzie się aż tak wahał".



 

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on October 29, 2015 00:31
No comments have been added yet.


Maciej Samcik's Blog

Maciej Samcik
Maciej Samcik isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Maciej Samcik's blog with rss.